Józef Hejducki (Heyducki)
Parafie:
Elenchusy: Dodatkowe informacje:
Nekrolog ks. Józefa Hejduckiego.
Lwówek, dnia 18. Stycznia. Czasy smutku i płaczu zesłał Najwyższy na naszą paraną: jeszcze księżyc dziewiąty raz nie zmienił swego oblicza, jak śmierć wydarła nam wiernego sługę ks. altarzystę Dobieżyńskiego, a jużeśmy znowu w powszechnym żalu i smutku na miejsce spoczynku dla zmarłych odprowadzali zwłoki naszego dawniejszego, kochanego duchownego pasterza, które kapłani nieśli do grobu. Powołany do lepszego żywota ks. Józef Hejducki, emerytowany proboszcz lwówecki, urodził się w Miejskiej Górce pod Rawiczem dnia 17. Marca l 774. roku z Bartłomieja i Magdaleny, prawdziwie bogobojnychy rodziców. Pierwsze gruntowne początki w nauce wiary, językach i umiejętnościach odebrał od ks. Samuela Gędziorowskiego, proboszcza w Słupi, a dalsze wykształcenie do duchownego zawodu w słynnych Szkołach Rydzyńskich. Tam nietylko ducha swego zbogacił pożytecznemi wiadomościami, lecz pobożni professorowie założyli także w sercu jego fundament do tej religijności, która przebijała we wszystkich jego gu na usługę s', ewangelii. Wstąpiwszy do seminaryum duchownego poznańskiego odebrał postrzyżyny i cztery mniejsze święcenia dnia 25. Września 1796., trzy zaś większe w r. 1799. dnia 18. Maja, 2. i 16. Czerwca, wszystkie z rąk ks. Ludwika Józefa de Matthy, biskupa tanazyeńskiego, sufragana poznańskiego. Natychmiast po wyświęceniu na kapłana ks. Józef Hejducki odebrał przeznaczenie tu do Lwówka, i rozpoczął swoje duchowne w winnicy Chrystusowej obowiązki jako proboszcz śpitalny Ś. Ducha i wikaryusz. Pracował z godną katolickiego kapłana gorliwością i miłością około nauczania wiernego ludu i prowadzenia Sprawy królestwa Chrystusowego, bez zmordowania i z powszechnym zadowolnieniem. Dla tego też po śmierci ks. Andrzeja Stasica w nagrodę przeszło 25letniej pracy duchownej i nie małych zasług około dobra parafii tutejszej położonych, a osobliwie JWny Melchior Hrabia Łącki pomny na gorliwe zajęcie się fabryką kościoła po jego zgorzeniu, mianował ks. Hejduckiego proboszczem Iwóweckim dnia 8. Sty- cznia 1825. r. Zaiste, zbawienie dusz tak licznej parafii, jak jest tutejsza, nie mogło być godniejszemu kapłanowi poruczone. Blisko lat 20 działał tu teraz znowu jak ojciec kochający swoje dzieci, jako pasterz swojej trzody, jako doradzca wątpliwych, pocieszyciel smutnych, pomocnik w potrzebie, ucieczka w uciśnieniu, kochający przyjaciel swoich współbraci i bliższych znajomych, i wspomożyciel ubogich. Będąc sam nieprzyjacielem grzechu i każdej zdrożności napominał błądzących łagodną ostrością, a ojcowskiemi, zaufanie obudzającemi słowy naprowadzał do poprawy i powrotu na opuszczoną ścieżkę poczciwości, cnoty i pobożności. Był leż ciągle czynny w służbie Pańskiej; przy ółtarzu Ś. wieczerzę Zbawiciela sprawując, słowo czystej nauki opowiadając, grzechy pokutującym odpuszczając, umierającym ostatnie pokrzepienie podając. Słowem i czynem uczył miłości, pokoju i zgody, rozjątrzone umysły łagodził, a przytem zawsze aż do śmierci wszelkich przepisów kościoła - wiernym był stróżem. Kiedy dnia 25. Lipca 1813. roku pożar okropny znaczną część miasta, a przytem też kościół farny w perzynę obrócił, ks. wikaryusz Hejducki nie szczędził trudów, starań i własnego worka, aby kościół z gruzów dźwignąć. On składki i ofiary zbierał, on rzemieślników wypłacał, i tak daleko doprowadził, że w r. 1820. ukończono sklepienie i dachówkę położono. Potem pojechał pod Częstochowę, i za własne pieniądze sprowadził szkło białe bardzo grube w wielkich taflach do wszystkich okien. Kiedy usilnem swojem staraniem tyle dokazał, że w niedzielę po Ś. Marcinie (25 po Świątkach) 1821. przeprowadzono nabożeństwo z kościoła Ś. Barbary do farnego, ks. Józef w nauce do okoliczności zastosowanej pokazał parafianom, że nie próżne były ich dobrowolne składki i ofiary, podziękował im za zaufanie, które w nim położyli, a nakoniec zdał sprawę z całego dochodu i wydatku. Lecz nie tu koniec inieressowania się ks. Hejduckiego około fabryki kościoła. W roku 1822. zajął się budową wielkich organ, lecz dalszy ciąg roboty dla braku materyałów i pieniędzy zawieszono aż do roku 1829. W latach 1827. i 1828. dbał o wystawienie muru na około kościoła farnego, a w roku poprzedzającym rozszerzył i murem opasał cmentarz przy kościele Ś. Krzyża, sam także kościół naprawił częścią ze składek, częścią ze swojej kieszeni. Zaraz po pogorzeli wystawił dom do altaryi śś. Fabiana i Sebastyana; że o wielu innych jego nakładach i poświęceniach nie wspomnę, to jednak powiem, że w tem nie szukał próżnej ludzkiej chwały, ni czczych poklasków świata obecnego i potomnego, bo nawet mowy pogrzebowej wyraźnie zakazał, a na dziełach swoich nazwiska swojego na widok potomności nie zostawił. Nakoniec ks. Hejducki nie dla podeszłego wieku, ani dla sił 46letnią pracą zemdlonych, bo był aż do zgonu mężem pełnym odwagi i siły do czynu, jako też niezmordowanej gorliwości dla czci Boga i zbawienia wiernych, lecz jedynie dla miłości spokoju, z czerń do swoich przyjaciół nie raz się wynurzył, aby nikomu nie stać się powodem drażnienia i jątrzenia, probostwo Iwóweckie dnia 21. Listopada 1844. r. urzędownie rezygnował. Pomimo to w pracy duchownej ani na chwilę nie ustał; wszędzie i zawsze, bądź tu w miejscu, bądź w innych parafiach dekanatu w trudnych obowiązkach pasterskich ochotnie pomagał, a niezmordowaną pracą nie jednego młodego kapłana do naśladowania pobudzał. To mu też nielylko w parafii Iwóweckiej, lecz i w całej okolicy, a szczególnie w dekanacie Iwóweckim zjednało szczerą wdzięczność i dozgonną miłość. Zaiste, ks. Józef Hejducki był godnym kapłanem, jakiego lud i współbracia szanują, a Pan miłuje, dla lego też stał się godnym, że prawie wśród czynności został z tej ziemi odwołany, i poszedł odebrać swoje nagrodę. W dzień Ś. Jana ewangelisty odprawiwszy wotywę zasłabł, choroba się wzmagała; a lubo po tygodniowej niemocy otaczający go uważali znaczne polepszenie i cieszyli się nadzieją zupełnego wyzdrowienia, on jednak, czując rozprzężenie wszystkich sił żywotnych, nadziei dłuższego życia nie przepuszczał. Zawsze z Bogiem połączony, pragnął z Pawłem ś. swego rozwiązania; Bóg go wysłuchał. Dnia 14. Stycznia o godzinie 6 rannej uciekł się powtórnie (pierwszy raz w pierwszych dniach słabości) do pozyskania miłosierdzia boskiego przez sakrament pokuty, potem ś. wiatyk i ostatnie namaszczenie z pokorą i nabożeństwem przyjął, a o godzinie 10 przed południem paraliżem tknięty przeniósł się do krainy obietnic, do lepszego, wiecznego żywota. Na tę wielką, stanowczą chwilę ks. Hejducki już od lat kilku był zupełnie przygotowany; o swojej śmierci mówił jakby o podróży jutrzejszej. Majątku swojego znaczną część przekazał na cele pobożne. Rozporządzenie skromnego pogrzebu z najdrobniejszemi szczegółami zostawił; a cały ubiór kapłański do trumny własną ręką sobie przysposobił. Ośmnastu kapłanów, na czele ich czcigodny dziekan, brat nieboszczyka, zebrało się, aby w gorących modłach i ofiarach duszę zmarłego przyjaciela polecić najmiłosierniejszemu Bogu, i z mnogim ludem wszelkiego wyznania odprowadzić na miejsce ostatniego spoczynku. Nie było tu serca nierozczulonego, nie było oka bez łzy, osobliwie zaś głośne szlochania odbiły się o sklepienia kościoła, kiedy pożegnawcze słowa zmarłego pasterza do swoich kochających parafian, ten duchowny testament swego poprzednika, miejscowy proboszcz nad grobem odczytał. Ta odezwa pogrobowa ks. Hejduckiego brzmi, jak następuje:
"Szanowui i kochani Parafianie, a dawne owieczki zmarłego pasterza, proszę Was, niech mi wolno będzie dopełnić prośby za żywota jego na mnie włożonej, i imieniem jego oznajmić Wam jeszcze raz wdzięczność i pamięć za okazane mu uszanowanie, przywiązanie i pamięć dla niego; przypomnieć Wam także słowa Ekklezyastesa w roz. 12. w. 7., ''Wróci się proch do ziemi swojej, z której był, a duch wróci się do Boga, który go dał." "Na tem się kończy całe jestestwo człowieka, że żyjąc umiera, że ten gorzki owoc śmierci jeść i połykać musi, że dzieli swą bytność między wiecznością a czasem, ziemią i niebem; zostawuje, co miał, oddaje, co wziął: ciało swoje ziemi, ducha swojego Bogu, pamięć i przestrogę żyjącym, smutek swoim przychylnym, żałość obowiązanym. Otóż to, co Opatrzność najwyższa bez wyjątku wszystkim wymierzyła ludziom; to samo mnie dziś spotkało." "Żyłem tu wpośród Was, szanowni parafianie, od samego początku wyświęcenia się niego na usługi każdego chrześcianina, a osobliwie w tej tu parafii. Odr. 1799. dnia 1. Lipca byłem jako wyręczyciel i zastępca współpracownikiem godnego poprzednika mego śp. Andrzeja Stasica aż do r. 1825. Od tego czasu z woli Najwyższego i z woli JJWWnych zmarłych dziedziców i kollatorów tutejszego kościoła zostałem rządzcą tutejszej parafii i przewodnikiem Waszym do wieczności. Wziąłem na sumienie moje całą tak doczesną jak wieczną szczęśliwość Waszę. Jakem ten drogi urząd w oczach boskich i Waszych sprawował, Bogu samemu najlepiej i Wam samym poczęści wiadomo. Życie moje nie było tajemne, ale wszystkim jawne. Lubom się starał według możności być dobrym, sprawiedliwym rządzcą i przewodnikiem Waszym, przecież przekonany jestem, że każdemu dogodzić nie byłem w stanie; ale nie dziw, Bóg wszechmocny i nieograniczony w dziełach swoich, lubo każdemu sprawiedliwość wymierza, przecież znajdują się tacy, co sarkają na niego. Życie moje nie było świętego, lecz ułomnego człowieka i niegodnego kapłana; nie chwalę się, owszem przyznaję, żem nie był bez ułomności człowieka, dla tego też przy każdej bezkrwawej ofierze, którą niegodny kapłan sprawowałem, gorącem zasyłał modły do Pana zastępów, aby mnie nie według niegodnych mych postępków, lecz według nieskończonego miłosierdzia swego sądzić raczył. Prosiłem go gorąco, aby te nieszczęścia, przypadki, które z mej winy na Was godnych parafian spływać miały, takowe na mnie zlewał, a Wam przebaczał. Mam też w nim mocną ufność i nadzieję, że mnie i Wam razem przebaczy łaskawie, Was lóż, szanowne owieczki, abyście Wy ułomnościom moim przebaczyć raczyli, pokornie upraszam. Jeżelim kogo rozgniewał i dotychczas nie przeprosił, lub nie mógł przeprosić, otóż teraz uroczyście przepraszam, i proszę o zapomnienie wszelkiej urazy. Wspomnijcie sobie, szanowni parafianie, com Wam nieraz już to w konfessyonale, już na naukach lub prywatnie mawiał: Jeżeli żądacie, aby Wam Bóg łaskawy odpuścił przewinienia Wasze, odpuśćcie i Wy sami nietylko przyjaciołom, lecz i nieprzyjaciołom Waszym, jak mawiacie w pacierzu: "Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom." Z mej strony zapomniałem i darowałem Wam urazy Wasze, które się kiedykolwiek zdarzyć mogły, i teraz jeszcze powtarzam, choć martwemi usty, daruję, przebaczam Wam wszystko, wraz uroczyście przyrzekam, że skoro z nieskończonego miłosierdzia boskiego, w którem całą moje pokładam ufność i nadzieję, że, mówię, skoro przypuszczony będę do niepokalanego oblicza jego, tak jak dotychczas nieustannie błagałem go za Wami, tak i lam błagać nie przestanę. Żegnam Was więc, kochano owieczki moje, i jeszcze raz proszę, darujcie, przebaczcie, i nie pamiętajcie ułomności moich! Kochajcie Boga i bliźnich Waszych dla niego! Bądźcie wierni i posłuszni pasterzom i nauczycielom Waszym! Słuchacie ich, bo oni za Was, tak jak ja rachunek Bogu zdać muszą! Zachowajcie w całości nienaruszoną wiarę Wasze, wiarę przodków Waszych, wiarę, w którejście się porodzili! Starajcie się według niej żyć i umierać, a nie iść za nauką przewrotnych, którzy Was odwieść od niej pragną! Żegnam i Ciebie (nie przytomny) JW, kollatorze mój i tutejszego kościoła. Dziękuję Ci i całej familii Twojej za te chlubne dla mnie niegodnego kapłana okazywane względy i dobrodziejstwa. Może stałem się nie raz niedogodny, a może byłem i przykry, daruj, przebacz dla miłości Boga, byłem bowiem człowiekiem Tobie podobnym. Żegnam Was najszanowniejsi spółbracia moi, kapłani! Wy wiecie najlepiej, jak Boga błagać i bliźniego kochać macie; o to Was leż dla duszy mojej proszę. Ciebie zaś naj ukochańszy Bracie Pawle, jak za żywota (jeżeli się pochwalić mogę) byłem cały dla Ciebie i Ty dla mnie, zawierzałem Ci wszystko, zawierzam i teraz, proszę Cię serdecznie, abyś jak za żywota tak po śmierci o tej razem i macierzyńskich wnętrzności wyssanej krwi nie zapomniał. Dziękuję Ci za braterską miłość i przywiązanie, za które niech Ci Bóg łaskawy szczęśliwe posyła godziny, niech Ci stokrotnie nadgrodzi, niech Ci w życiu błogosławi, a po śmierci przyjmie do siebie. Nareszcie szanowne całe tu zgromadzenie, znajomi, nieznajomi, jakimkolwiek tu końcem zgromadzeni! Dziękuję Wam za tę okazaną mi przychylność, przysługę i szacunek, i życzę, aby Wam to wszystko Bóg nadgrodzić raczył! Amen." Niech ciało zmarłego ks. Józefa Hejduckiego spokojnie spoczywa w łonie ziemi aż do wielkiego dnia zmartwychwstania, a dusza jego niech znajdzie u Boga obfitą zapłatę, jako nagrodę za wszystko, co w życiu chciał i według sił zdziałał! Requiescat in pace!
GAZETA KOŚCIELNA, nr 12, Poznań dnia 20. Marca 1848, str. 99-102. Nadesłał: Jerzy Kownacki
|