Wielkopolskie Towarzystwo Genealogiczne GNIAZDO

Forum dyskusyjne WTG GNIAZDO
Teraz jest 29 kwi 2024, 01:02

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 4 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: 28 wrz 2010, 21:30 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 15 lut 2008, 17:03
Posty: 306
Lokalizacja: Strzelno
admin: wydzieliłem z poprzedniego wątku, bo szkoda, żeby zginęło w dyskusji na zupełnie inny temat.

Nie wiem czy nie za dużo

HISTORIA LISTAMI PISANA





OPOWIEŚĆ Z LAT WOJNY
O EDMUNDZIE RUCIŃSKIM
BOHATERSKIM STRZELNIANINIE




Pamięci dziadka mego
Władysława Woźnego
Zamordowanego w KL Dachau


ZAMIAST WSTĘPU

W zbiorach rodzinnych mieszkańca Strzelna Heliodora Rucińskiego znajduje się 38 listów pisanych ręką wujka, Edmunda. Adresowane były do matki, Antoniny z Bukalskich Rucińskiej, oraz siostry, Felicji. Pierwszy z nich napisany został 12 sierpnia 1940 r. w Warszawie, kolejne we Wrocławiu, natomiast ostatni 26 grudnia 1942 r. w Gross Rosen. Znajdują się przy nich również 3 listy kreślone ręką brata Bogdana i wysłane z Krakowa na ręce Antoniny Rucińskiej, a także dwa inne przesłane do niej przez R. Mrówczyńskiego z Wrocławia. To właśnie ich treść pomogła mi odtworzyć nieznane dzieje bohatera tamtych lat, inż. Edmunda Rucińskiego. Przeczytajcie tą opowieść, bo czasy, to odległe, czasy okrutne, a ona sama jest niezwykła, bo odkrywająca skrytą, gdzieś tam, w listach i pamięci najbliższych, postać osoby ponadprzeciętnej, postać bohatera ze Strzelna.

Okazją do przypomnienia wydarzeń z lat 1939-1943 jest przypadająca w tym roku 70. rocznica wybuchu II wojny światowej oraz 100. Rocznica urodzin głównego bohatera opisywanych wydarzeń, inż. Edmunda Rucińskiego. Jest to czas odległy i już niewielu jest pośród nami, którzy ten okrutny w dziejach ludzkości okres pamiętają. Przywołując historię sprzed 70-ciu lat zastanawiam się, czy aby dość uczyniliśmy dla zachowania pamięci o tamtych wrześniowych dniach. Doskonale pamiętam opowiadania ojca, wujków i znajomych, których przed laty pytałem o wszystko, co miało z tamtymi dniami związek. Wielu opowiadało mi o wkroczeniu Wehrmachtu do Strzelna, co miało miejsce w dniu 13 września w godzinach dopołudniowych. Ale zanim to nastąpiło burmistrz Stanisław Radomski zarządził ewakuację urzędników i działaczy w kierunku wschodnim i południowo-wschodnim. Jak pisze ojciec Kazimierz Łabiński, już 12 września Markowice zostały zajęte przez Wehrmacht? Choć w zapiskach klasztornych odnotowano wkroczenie Niemców w dniu następnym. Do Inowrocławia Wehrmacht wkroczył 8 września. W Kruszwicy Niemcy pojawili się 9 września, a zajęli miasto 12, kiedy to wkroczyły tam oddziały SS i SA. Piotr Rewers w kronice szkolnej zapisał, że wojska niemieckie do Sławska Dolnego wkroczyły 13 września.

Ale zanim do tego doszło, do burmistrza Strzelna, Stanisława Radomskiego, zaczęły trafiać zarządzenia wynikające z „prawa wojennego", a kierowane na jego ręce przez starostę mogileńskiego, Wiktora Suszyńskiego. Generalnie treści zwarte w tych zarządzeniach były powieleniem informacji prasowych z gazet, które docierały do Strzelna z Poznania, Bydgoszczy i Inowrocławia. Zmorą dla burmistrza i jego urzędników była panik, jaka opanowała mieszkańców pod względem wykupu wszelkich trwałych artykułów spożywczych. W mieście, jak i po wsiach na gwałt bito świnie, przerabiając je na trwałe wędliny. Apele o nie robienie zapasów nie trafiały do strzelnian, dopiero braki towarowe spowodowały ostudzenie rozgorączkowanej ludności. Większość młodych mężczyzn została zmobilizowana i udała się do macierzystych jednostek i miejsc zgrupowania. Plotka niosła plotkę, dlatego też burmistrz, by zapobiec dalszej panice codziennie przechadzał się po mieście i rozmawiał z mieszkańcami. Tłumaczył, podtrzymywał na duchu, pocieszał i ostrzegał. To zachowanie ojca miasta pozwoliło w części rozładować napięcie społeczne.

Na apel starosty mogileńskiego Wiktora Suszyńskiego o utworzenie Straży Obywatelskiej, pozostali w mieście członkowie organizacji paramilitarnych: „Strzelca", „Sokoła", „Bractwa Kurkowego" oraz PWiWF, około 2 września, tak zasilili szeregi „Błękitnego Ochotniczego Oddziału Obrony Kraju" - powstałego 20 sierpnia - iż mógł on pełnić rolę Straży Obywatelskiej. Przypomnę, że na jego czele stał Wincenty Chudziński, halerczyk z placówki strzeleńskiej. Słabo uzbrojeni nie odegrali znaczącej roli. Niewiele też informacji o tej formacji zachowało się.
Choć w pierwszej fazie wojny, w planach polskich, Strzelno znajdowało się na linii uderzeniowej, w razie ataku Niemiec na Polskę, to rozwój wydarzeń pokazał, że silna Armia „Poznań", nie mogła być wykorzystana w walkach bezpośrednich, gdyż linia zachodnia nie została zaatakowana. Niemcy na Polskę uderzyli z północy i południowego zachodu, dlatego Strzelno wraz z terenami pogranicza kujawsko-wielkopolskiego ominęły ciężkie walki frontowe. Za to miały tu miejsce niewielkie potyczki z czołówkami Wehrmachtu, zajmującego te tereny. 6 września w rejonie Strzelna zatrzymał się 9. Pułk Ułanów Małopolskich, który wchodził w skład Armii „Poznań". Następnego dnia opuścił rejon i udał się w kierunku Sompolna. Widok żołnierzy poprawił nastrój mieszkańców i przebywających tutaj uciekinierów, których miasto było pełne. W księgach USC znajdujemy na przestrzeni dni od 8 do 13 września kilkanaście wpisów urodzeń dzieci, których matki pochodziły z powiatów: obornickiego, inowrocławskiego, bydgoskiego, szubińskiego i wyrzyskiego oraz z miast: Kostrzyna, Kcynii, Szubina i Żnina.

Również od 6 września nasilił się w mieście ruch uciekinierów z tzw. ściany zachodniej. Od 8 września wzmogło się zagęszczenie w szpitalu, spowodowane hospitalizacją uciekinierów: ludzi w podeszłym wieku, dzieci i kobiet ciężarnych. Kilkoro z nich zmarło. Pomiędzy 8 a 13 września odnotowano kilkanaście urodzeń dzieci, których matki pochodziły z powiatów: wyrzyskiego, obornickiego, kostrzyńskiego, inowrocławskiego, bydgoskiego, szubińskiego oraz z Kcynii, Szubina i Żnina. Ówczesny dyrektor szpitala dr Jerzy Matuszewski wraz z lekarzami dr dr: Wesołowskim, Łożewskim i Miłoszewskim troili się, by podołać wzmożonej pracy. Pośród chorymi znaleźli się również ranni żołnierze i cywile – obrońcy Mogilna i ziemi mogileńskiej. Dr Matuszewski donosił 8 września burmistrzowi Radomskiemu, że po przejściu w dniu 7 września fali uciekinierów, personel medyczny znalazł pod szpitalem podrzucone zwłoki dwojga dzieci, niemowląt płci męskiej w wieku 2 i 7 miesięcy. Wskazywał jednocześnie, iż są to dzieci uciekinierów z pogranicza polsko-niemieckiego.

8 września, na wieść o walkach, jakie miały miejsce w Markowicach, mieszkańcy Strzelna zgromadzili się na rynku i podburzeni przez kilku rozgorączkowanych uciekinierów, przystąpili do tumultu. Poczęto głośno pomstować i złorzeczyć na mieszkających w Strzelnie obywateli niemieckiego pochodzenia. Dało się słyszeć głosy, jakoby mieli oni współpracować z wrogiem narodu polskiego i że to oni sprowadzili do Markowic żołnierzy niemieckich. W ruch poszły kamienie. Tłum zaczął w Rynku wybijać szyby z okien wystawowych sklepów należących do obywateli polskich niemieckiego pochodzenia. Odgłosy tumultu dotarły do magistratu, zaniepokojony burmistrz Stanisław Radomski biegiem udał się na Rynek i przemówił do wzburzonego tłumu, odciągając ludność od chuligańskich czynów. Tłumaczył ludziom, pośród którymi byli również uciekinierzy, że tego typu czyny są przestępstwem i zabronione, a ci, którzy tumult czynią podlegają bezwzględnemu prawu wojennemu. To wystąpienie uspokoiło mieszkańców i zapobiegło linczowi, do którego namawiali uciekinierzy z okolic Szubina i Bydgoszczy. Burmistrz wiedział, że w mieszkaniach pozostali jedynie spokojni i Bogu ducha winni Niemcy.

Odmienną wersję tych wydarzeń przedstawił członek najbliższej rodziny burmistrza Radomskiego, która tak oto przedstawiać się miała:
We wrześniu 1939 r., po wypowiedzeniu Niemcom wojny przez polskiego sojusznika, Anglię, rozochocony i niesiony wyobrażeniem bliskiego zwycięstwa tłum strzelnian i uciekinierów, wiecujący na Rynku, obrzucił kamieniami sklepy miejscowych Niemców wybijając szyby i niszcząc ich mienie. W tym czasie, zajęty ewakuacją urzędów, wujek, nie zareagował na postępowanie ziomków i nie zajął jednoznacznego stanowiska wobec tych wydarzeń, a szczególnie nie ujął się za Niemcami. Nie przewidując również skali tego wiecu, na którym zabrały się tłumy strzelnian, nie dał zabezpieczenia policyjnego. Niektórzy Niemcy, właśnie jemu mieli za złe, że dopuścił do tych ekscesów i, że nie dał ochrony policyjnej.
Po ewakuowaniu się burmistrza Stanisław Radomski rządy nad miastem przejął komisaryczny burmistrz Józef Rutkowski i jego zastępca Karol Teresiński. Rutkowski był oficerem w stanie spoczynku i znał świetnie realia wojny. Wiedział, że Straż Obywatelska - „Błękitny Oddział...," nie jest w stanie stawić czoła dobrze uzbrojonemu Wehrmachtowi. Uspokoił mieszkańców i odradził atakowanie wkraczających do miasta Niemców. Wielu uciekinierów z dalszych stron, jak i funkcyjni pracownicy oraz zaangażowani społecznicy opuścili miasto, wiedząc o tym, że w razie odwetu, to oni pierwsi zostaną ukarani. Jak wspominali mieszkańcy, po naradzie z miejscowymi Niemcami burmistrz komisaryczny Józef Rutkowski wraz z Teresińskim wyjechali naprzeciw wojskom niemieckim, by upewnić ich, że nic im nie grozi ze strony strzelnian i bezpiecznie mogą zająć miasto. Tak, więc Niemcy bez wystrzału wkroczyli do Strzelna i zostali oficjalnie przywitani, ale już przez swoich ziomków mieszkających tutaj od kilku pokoleń.


W mieście od pierwszych dni okupacji zapanował niemiecki burmistrz Willy Schmiedeskamp. Jego bezwzględne rządy trwały do stycznia 1941 r. W swoim zarządzeniu z 30 października 1939 r. zaprowadził karę chłosty w wymiarze 20 batów: za nie pozdrawianie umundurowanych Niemców, stanie na ulicach i w klatkach schodowych oraz za trzymanie rąk w kieszeni. Na mocy tego zarządzenia policja ochronna w Strzelnie wychłostała kilkadziesiąt osób. Pod jego dyktaturą przeprowadzono liczne aresztowania, a następnie rozstrzelania w lasach miradzkich. Jego podpisy znajdują się pod licznymi dokumentami dotyczącymi eksmisji. Kto dostał ze strzelnian takie pismo eksmisyjne musiał w ciągu dwóch godzin opuścić zajmowane mieszkanie biorąc ze sobą tylko bagaż podręczny. W tym też okresie założono obóz przejściowy dla ludności żydowskiej, rozebrano synagogę, zniwelowano cmentarz żydowski oraz masowo wywieziono ludność miejscową do obozów koncentracyjnych i na zsyłkę go Generalnej Guberni. Pismem prezesa rejencji w Inowrocławiu z dnia 11 stycznia 1941 r. został zawieszony w czynnościach służbowych z powodu popełnionych nadużyć finansowych.

Treść powyższego pisma brzmi: Niniejszym prosi się Państwa o opuszczenie swojego mieszkania w ciągu dwóch godzin, to znaczy do godz. 12.00 w południe. Jeśli Państwo do wyznaczonego terminu nie opuścicie swojego mieszkania, zostaniecie Państwo aresztowani i odtransportowani do obozu. W przeciwnym razie musicie Państwo później opuścić powiat mogileński w ciągu 24 godzin. Możecie Państwo zabrać ze sobą na osobę: 1 garnitur lub sukienkę, dwie pary butów, dwie pary pończoch, 1 kołdrę, dwa zestawy bielizny, 100 zł na osobę i 10 kg żywności na osobę. Państwa mieszkanie zostanie zaraz zajęte przez wysiedlonego Niemca Bałtyckiego.
Po urzędowym usunięciu Rucińskich, ich miejsce, łącznie z przejęciem działalności gospodarczej, zawłaszczył sobie Niemiec, Arel Bübner.


O RODZINIE

Edmund Ruciński przyszedł na świat 11 maja 1909 r. w Strzelnie, jako pierworodny syn, w kupieckiej rodzinie Wojciecha i Antoniny z Bukalskich. Ojciec jego, Wojciech Ruciński, pochodził z Jeziorowa (Seedorf) w powiecie szubińskim. Tam też urodził się antenat strzeleńskiej linii Rucińskich, 14 kwietnia 1877 r., w włościańskiej rodzinie, Jana i Józefy z Burzyńskich. Z kolei Jan – senior był synem kujawskich włościan, Mikołaja i Cecylii Rucińskich z Będzitowa w powiecie inowrocławskim, w której to wsi przyszedł na świat 4 września 1848 r.
Wojciech, założyciel linii strzeleńskiej, był pierworodnym synem małżonków Rucińskich, którzy mieli, poza nim, jeszcze piątkę dzieci: Apolonię, Franciszkę, Pelagię, Józefę i Franciszka. Najmłodszy z nich, Franciszek, ur. 21 kwietnia 1888 r., był ojcem chrzestnym naszego bohatera Edmunda, którego trzymał, podczas świętego sakramentu chrztu, w parze z matką chrzestną, Marianną Jaroszewską. Ceremonia odbyła się w strzeleńskiej świątyni ponorbertańskiej - kościele św. Trójcy w Strzelnie. Ojciec chrzestny, Franciszek Ruciński, zginął 29 lipca 1916 r. w bitwie nad Sommą, na froncie zachodnim, podczas I wojny światowej. Tam też, walczył z nim ramię w ramię brat jego, Wojciech ze Strzelna, ojciec naszego bohatera.

Antenat rodu Rucińskich, z linii strzeleńskiej, Wojciech, przybył do powiatowego wówczas Strzelna w 1899 r. i tu począł realizować się w zawodzie kupieckim. Jak dowiadujemy się z reklamy jego firmy, zamieszczonej w kalendarzu na rok 1910, prowadził on: handel towarami kolonialnymi, fabrykę likierów i destylacyję. Przedsiębiorstwo swoje miał zlokalizowane naprzeciw ewangelickiego zboru, w Rynku pod numerem 4, późniejszy dom Grzegorczyków. W swej ofercie posiadał: wina węgierskie, czerwone, francuskie i niemieckie reńskie i mozelskie, koniaki francuskie i niemieckie, rumy i araki francuskie i krajowe oraz dobrze odleżałe cygaro i papierosy w różnych gatunkach, tabakę do zażywania i tytoń w paczkach i luźny. Specjalnością firmy były: likiery stołowe własnego wyrobu, znane z dobroci „Farmerówka” i „Bukałówka”. Nadto posiadał skład węglowy, wielki zajazd, wygodne stajnie, a do tego skorą i rzetelną usługę.

5 lutego 1907 r. Wojciech Ruciński poślubił, w kościele ponorbertańskim pw. Świętej Trójcy w Strzelnie, rodowitą strzelniankę Antoninę Bukalską, której przodkowie od kilku pokoleń tu zamieszkiwali. Antonina, matka Edmunda, urodziła się 7 czerwca 1882 r. w rodzinie Michała i Marianny z Naporskich, jako piąte dziecko. Łącznie Bukalscy mieli dziesięcioro dzieci, z których Mieczysław zmarł po miesiącu, Anna po 2 miesiącach, Kazimiera mając 2 lata i Władysława 5 lat. Pozostałe rodzeństwo, to: Teofil, Kazimierz, Adam, Stanisława i Władysław. Brat Antoniny, Kazimierz (1876-1931), był księdzem, początkowo wikariuszem w Gostyniu następnie administratorem i proboszczem w Krobi i Łobżenicy. Zmarł w 27 roku kapłaństwa i został pochowany w Strzelnie.

Momentem szczególnym, w życiu materialnym rodziny było zakupienie kamienicy w Strzelnie. Mieściła się ona w Rynku pod nr 1. Transakcję zawarto 30 września 1919 r. i opiewała ona kwotę 109 tyś marek.. Wojciech Ruciński nabył nieruchomość od jednego z najbogatszych wówczas Niemców, Karla seniora Rittera.

Małżonkowie Wojciech i Antonina z Bukalskich, Rucińscy, mieli ośmioro dzieci: najstarszą Kazimierę Marię (1908-1993), naszego bohatera Edmunda, Alfonsa Józefa (1910-1988), Bogdana Stanisława (1912-2003), Stefanię Katarzynę (1914-1917), Gabriela Franciszka (1917-1968), Anielę Jadwigę (1919-1984) i Felicję Katarzynę (1922-2004). Z pokolenia tego żyje po dzień dzisiejszy i cieszy się znakomitym zdrowiem żona Alfonsa Józefa, Teresa z Michalaków Rucińska, bratowa naszego bohatera, Edmunda. Zamieszkuje w domu rodzinnym w Strzelnie przy Rynku 1, wraz ze synem Heliodorem i jego rodziną. Z rodzeństwa, które związało swe życie dorosłe ze Strzelnem byli bracia, Alfons i Bogdan oraz siostry Kazimiera i Felicja.
O NAUCE

Młody Edmund swoją edukację rozpoczął już w wieku przedszkolnym, kiedy to rodzice posłali go do ochronki prowadzonej w Strzelnie przez Siostry Elżbietanki. Chociaż nauka ta ograniczała się do przyswajania wiedzy z zakresu podstaw religii katolickiej, to dzięki swoim ponad przeciętnym zdolnościom i łatwości zapamiętywania tekstów, Edmundowi już wówczas powierzano główne role w przedstawieniach jasełkowych. Następnie uczęszczał do siedmioklasowej szkoły wydziałowej. Tam też wstąpił w szeregi I drużyny harcerskiej im. Naczelnika Tadeusza Kościuszki. W wir pracy społecznej wciągnął również swoje rodzeństwo i kiedy w 1922 r. za sprawą kierownika Szkoły Wydziałowej w Strzelnie Jana Łyskawy zawiązana została pierwsza gromada zuchów, na jej czele stanął w latach 1923-1926, młodszy brat jego, Alfons. Po ukończeniu wydziałówki, Edmund kontynuował naukę w inowrocławskim gimnazjum. Tam dał się poznać, jako zdolny i pilny uczeń. Niezwykłym upodobaniem cieszyły się u niego przedmioty ścisłe, a szczególnie fizyka i matematyka. Jego pasją stała się mechanika. Po zdaniu egzaminów maturalnych długo namawiał rodziców, by zezwolili mu na podjęcie studiów politechnicznych, które rozpoczął w 1932 r.

W latach 1932-1937 studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. Był studentem wyjątkowo zdolnym i pilnym, co pozwoliło mu bez przeszkód ukończyć naukę i uzyskać pierwszy tytuł naukowy inżyniera-mechanika. W trakcie studiów utrzymywał ścisłe kontakty z bliskimi, był członkiem strzeleńskiego Akademickiego Koła Kujawskiego, które działało w jego rodzinnym mieście i skupiało studentów z całego powiatu strzeleńskiego. Koło to organizacyjnie umocowane było przy Uniwersytecie Poznańskim i jego zadaniem było między innymi organizowanie czasu wolnego kształcącej się młodzieży, która w okresie przerw od nauki przebywała w domach rodzinnych. Szczególną popularnością cieszyły się wśród tej młodzieży doroczne wieczorki karnawałowe organizowane w Domu Stowarzyszeń.

O PRACY

Po ukończeniu studiów na Wydziale Inżynierii Politechniki Warszawskiej, młody inżynier-mechanik Edmund Ruciński na krótko powrócił do Strzelna i tutaj świętował swoje absolutorium. Po krótkich wakacjach wrócił do Warszawy i od 4 września 1937 r. zamieszkał przy ul. Senatorskiej 29 m 27. Równocześnie rozpoczął pracę w Państwowych Zakładach Inżynierii w Warszawie. Tam też przeszedł szkolenie wojskowe i został awansowanym do stopnia oficerskiego. Zakłady te powstały w 1930 r. na bazie zbankrutowanego „Ursusa”. Ich główna produkcja skierowana została na potrzeby wojska. W latach 1930-1939 powstało w nich 737 czołgów, 700 ciągników wojskowych, ponad 1000 samochodów „Ursus” w tym samochody pancerne wz. 29 „Ursus” oraz około 1500 motocykli „Sokół 1000” i „Sokół 600” dla wojska. Zakłady te produkowały również „Sokoły” na rynek cywilny. Edmund zatrudniony został w biurze konstrukcyjnym i jak później wspominał, w jednym z listów, tą pracę najbardziej lubił i najwięcej poświęcał jej czasu. Pracował przy konstruowaniu ciągników wojskowych, tzw. ciągników artyleryjskich. Jak wspomina szwagierka jego, żona Alfonsa: wielką radość sprawił Edmund swojemu rodzeństwu, kiedy to za pierwsze zarobione w Warszawie pieniądze kupił wszystkim prezenty. Jak się później okazało, z dużym upodobaniem, przywoził lub przesyłał swoim bliskim upominki w postaci torebek damskich, markowych piór wiecznych i innych drobiazgów, czyniąc to nawet w czasie wojny.

Zdolności konstruktorskie, jakimi obdarzony był młody inżynier spowodowały, iż w roku akademickim 1938-1939 inż. Edmund Ruciński został zaproszony do współpracy naukowej z Politechniką Warszawską. Został, w tymże ostatnim, przed wybuchem wojny, roku, starszym asystentem na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej, pracując w Zakładzie Kotłów Parowych. Kierownikiem tegoż zakładu był prof. Bolesław Tołłoczko. Sam profesor prowadził również wykłady z kreślenia technicznego i współpracując z PZI „Ursus” dostrzegł w ich biurze konstrukcyjnym niezwykle zdolnego inżyniera, którego umiejętności zapragnął wykorzystać również u siebie, w procesie dydaktycznym ze studentami. Jednocześnie Edmundowi zostały stworzone dogodne warunki do otworzenia przewodu doktorskiego. Pracował u boku prof. Tołłoczki w grupie starszych asystentów z inżynierami: Włodzimierzem Horwatt-Bożyczko, Bronisławem Mrozowskim i Włodzimierzem Wilanowskim. Mieszkał wówczas czasowo przy ul. Grójeckiej 42 A, w domu asystenckim, opłacając równocześnie mieszkanie przy Senatorskiej. Pomyślnie zapowiadającą się pracę zawodową i naukową przerwał wybuch II wojny światowej.

PODCZAS OKUPACJI - W WARSZAWIE

W sierpniu 1939 r. został, jako oficer, zmobilizowany z przydziałem do odbywania służby w zmilitaryzowanych PZI „URSUS”. Powrócił wówczas też do swojego starego miejsca zamieszkania przy Senatorskiej, które to zajmował od 4 września 1937 r. Z początkiem okupacji, cała produkcja, w jego macierzystych zakładach, została przez Niemców przestawiona na cele wojskowe. Stały się one jednocześnie filią wrocławskiego „FAMO” - Fahrzeug - und Motorenwerke G.m.b.H. i zwały się „FAMO - Warschau” lub popularnie, jak je nazywał Edmund w listach do rodziny „Famo - Ursus”.

Z listów, jakie pozostawił po sobie, możemy prześledzić jego żywot okupacyjny. A one same stały się kopalnią wiedzy do dziejów II wojny światowej. Odpisując 12 sierpnia 1940 r. na list, który wcześniej otrzymał od siostry Felicji, tak ją informował:
Co prawda jestem od 6 rana do 18,30 wieczór, poza Warszawą. Chodzić po ulicach wolno do 10 wieczór. Trzeba za marne grosze pracować. Kiepskie widoki na przyszłość. Pracuję w dalszym ciągu po 10 godzin dziennie. Dobrze, że teraz pociągi już dobrze kursują. Zimą, bowiem, to prawie codziennie spóźniałem się do pracy, co prawda nie z mojej winy, lecz z powodu fatalnego kursowania pociągów. Niekiedy do 3 godzin trzeba było czekać... W drugiej
połowie listopada, matkę jego wraz z rodzeństwem władze okupacyjne wysiedliły z ich rodzinnej kamienicy przy Rynku 1. Zamieszkali oni gościnnie przy ówczesnej ulicy Stodólnej (Michelsona), w Strzelnie, u rodziny ze strony matki - Radomskich, którzy byli rodzicami burmistrza Strzelna, Stanisława Radomskiego. Z treści pisma eksmisyjnego datowanego na 20 listopada 1939 r. i podpisanego przez okupacyjnego burmistrza, Schmiedeskampa, dowiadujemy się, iż zmuszeni zostali oni do opuszczenia zajmowanego mieszkania w ciągu 2 godzin od chwili doręczenia pisma, tj. do godz. 12.00 w południe. Mogli zabrać ze sobą, na osobę, 1 garnitur lub sukienkę, dwie pary butów, dwie pary pończoch, 1 kołdrę, dwa zestawy bielizny, 100 zł i 10 kg żywności. Ich mieszkanie zajęła rodzina Niemca Bałtyckiego. Edmund pisał później:
Jak mogę staram się zabezpieczyć naszej Matce byt. Sądzę, że chwilowo pieniędzy jej nie zabraknie. Żeby tylko nie rozpoczęli znów wywozu. Są jednak znaki na „Niebie i ziemi”, że na jesieni lub pod koniec lata wywożenie reszty Polaków odbędzie się z całą bezwzględnością. W Warszawie, czy też w reszcie tak zwanej guberni generalnej też nie jest dobrze. Polowanie i wywozy ludzi to rzecz codzienna, gdyż dobrowolna rekrutacja na wywóz do Niemiec w zupełności zawiodła. Od czasu do czasu te nagonki na ludzi, przeważnie mężczyzn, się ponawiają. Trzeba przy tej okazji powiedzieć, że nie łatwo było żyć w ówczesnej stolicy, a co dopiero nieść pomoc najbliższym, mieszkającym w Kraju Warty. Dla uzmysłowienia współczesnym, tego stanu rzeczy, przytoczmy następny fragment z listu Edmunda:
Na wysokie ceny żywności mają niemały wpływ częste jej konfiskaty u handlarzy. Bowiem w Warszawie, kto nie pracuje handluje - aby swój żywot jakoś poprawić. Niemcy [w gazetach – M. P.] twierdzą, że to właśnie handlarze są powodem tej drożyzny. Wszyscy jednak wiedzą, że przyczyny są inne - a jedna z nich to brak żywności powodowany rekwizycjami i celowym wywożeniem z naszych ziem wszelkich zapasów.

Późniejsze przeniesienie Edmunda do Wrocławia, do FAMO - Werke, nie doprowadziło do zerwania kontaktów ze stolicą i znajomymi tu mieszkającymi. W swych listach, często informował najbliższych o sytuacji, jaka panowała w Warszawie i o strzelniakach, których tam spotykał. Miało to miejsce, szczególnie po służbowych wyjazdach do „Ursusa”, jak również po podróżach urlopowych na linii Wrocław - Poznań - Strzelno - Warszawa - Kraków - Wrocław.

Pisał 26 stycznia 1941 r. do matki w Strzelnie: Osobiście wydaje mi się, że nasz pobyt tu [we Wrocławiu] przedłużą. Do Warszawy teraz tak nie ma, po co się spieszyć. Ostatnio bardzo dużo ludzi pozamykali - przeważnie młodzież. Nieco później donosił, iż: Przez parę dni mieszkam sam w pokoju. Mój, bowiem współtowarzysz pojechał odwiedzić swą rodzinę w Warszawie - przywiezie trochę wiadomości ze stolicy, a i to coś znaczy. Pisząc w marcu do matki wspomniał, że drożyzna, jaka panuje w Warszawie, przy znośnych wrocławskich zarobkach, nie pozwoliłaby mu w tamtejszych warunkach egzystować w takim stopniu jak tutaj i do tego jeszcze pomagać finansowo rodzinie. Co jakiś czas donosił: W Warszawie znów się pogorszyło z żywnością. Zmniejszyli urzędowe przydziały mleka z 1,500 kg tygodniowo na 1,025 kg, a oprócz tego podwyższyli cenę z 25 pf. na 50 pf. Czy w sposób zakamuflowany przemycał informacje: Ostatnio zaś w związku z zamordowaniem „Jego Syna” Artystę z teatrów Warszawskich - Dziś już obostrzenia cofnięto, choć sprawców nie wykryto.

Edmund, chociaż pracował we Wrocławiu, to pensję miał wypłacaną w „Ursusie”. Ta sytuacja, przy okresowym braku zezwolenia na wyjazd do Warszawy, często powodowała u niego brak płynności finansowej. Kiedy nie mógł udawać się do stolicy, sprawy te załatwiali mu byli jego współpracownicy z tamtejszego biura konstrukcyjnego. On zaś, po otrzymaniu zezwolenia dewizowego, zlecał im przesyłanie pieniędzy do Strzelna, do matki, do krewniaczki, u której zamieszkiwali jego najbliżsi oraz do wielu innych krewnych. Z każdego wyjazdu do Warszawy, czy to jego samego, czy towarzyszy niedoli, robił krótkie informacje i nimi „częstował” listownie rodzinę w Strzelnie. 11 maja 1941 r., na około miesiąc przed napaścią Niemiec na Sowiety informował matkę:
Tutejsza pol[icja] mocno jest na nas wściekła, nie wiemy zupełnie, dlaczego, nie chce dawać żadnych zezwoleń na wyjazd. Również nie wiemy jak to długo potrwa. W tak zwanej guberni Polacy też nie mogą swobodnie jeździć kolejami, muszą mieć w tym celu przepustki, czy zezwolenia policyjne. Wskutek tych ograniczeń i wielkiego napływu wojsk [przygotowania do realizacji planu Barbarossa - 22.06.1941 r.] powstała tam straszna drożyzna. Dla przykładu podam niektóre ceny: kilo chleba - 5-8 zł, słoniny - 40 zł, masła 50 zł, cukru - 12 zł, mąki - 10 zł, ziemniaków - 1-1,5 zł. Jak tam teraz wszyscy żyją, przy tak niskich zarobkach - trudno sobie wyobrazić. Poza tem tam łapanki młodych ludzi obojga płci są na porządku dziennym. Zabierają wprost z ulicy i wysyłają. Na nic nie pomagają zaświadczenia o pracy w tamtych urzędach czy przedsiębiorstwach. Kto nie musi nie wychodzi na ulice, a poza tem śpią po strychach czy stodołach byleby nie dać się pochwycić. List z 6 czerwca zakończył takimi oto słowami: Sądzę, że w ciągu paru dni wyjaśni się sytuacja na wschodzie. Sądzę, że wreszcie wejdziemy w fazę wypadków rozstrzygających. Możemy być dobrej myśli.

W innym liście z 1 sierpnia 1941 r. pisze Edmund do matki o mieszkającej w Warszawie pani „R”, którą wielokrotnie wspierał finansowo, iż ostatnio podupadła ona na zdrowiu. Bezpłatnej opieki lekarskiej nad nią podjął się dr Hanasz, rodem ze Strzelna. Już wcześniej, bo w sierpniu 1940 r. informował, że w Warszawie przebywali strzelnianie: Gąsiorowski, Kaźmierczakowie, Radomska, Borowiak. Później pisał o Gąsiorowskim, że od wiosny 1941 r. przebywał on w Żelechowie. Natomiast o kuzynie Tadeuszu z Poznania informował, iż nadal nie zarabia, w związku, z czym wspiera go finansowo. Podczas wrześniowego urlopu przebywał w Warszawie, gdzie odwiedził licznych znajomych, tych z okresu przedwojennego, jak i tych ze Strzelna, którzy przebywali w stolicy. Próbował, będąc w Żelechowie dostać się również do Sobolewa, w odwiedziny do przebywającego tam na wygnaniu doktora Alfreda Fiebiga ze Strzelna. Z powodu fatalnej komunikacji w kierunku Dęblina nie byłem ani w Sobolewie ani też w Wólce u Tadeusza. Niestety w kierunku tym pociągi są tak przepełnione, jak trudno sobie wyobrazić, kto tego nie widział. Jest to, bowiem szlak wszystkich handlarzy żywnością. W październiku podczas pobytu w Warszawie spotkał na Placu Teatralnym Irkę Nadolską ze Strzelna, która zaaferowana rozmową z jakimiś ludźmi nie miała czasu na rozmowę z nim.

O POZNANIU

Prowadząc ożywioną korespondencję z rodziną i znajomymi uzyskiwał tą drogą wiele informacji, które następnie przekazywał swoim najbliższym. Pisał: Nie chwaląc się prowadzę obecnie dość szeroką korespondencję, jak tak dalej pójdzie to z powodu wydatków na znaczki zbankrutuję. Z listów dowiadywał się o wujostwie w Poznaniu, a przy okazji także o sytuacji panującej w mieście. 15 lutego 1941 r. Edmund pisał do matki: Otrzymałem również list od wujostwa z Poznania.. Tam znów przesiedlanie Polaków jest w całej pełni. Dotąd wszystkich z ulic: Staszica, Piotra Wawrzyniaka i Szamarzewskiego wysiedlili na końce miasta i to po dwie rodziny na izbę. To samo mają wkrótce zrobić z ulicami Kraszewskiego i Dąbrowskiej. Gorzej jak im ten kiosk zabiorą.

O WOJNIE NA FRONCIE WSCHODNIM

W liście z 9 czerwca 1941 r. Edmund zasygnalizował rodzinie w Strzelnie o napięciu, jakie trwało na linii Berlin-Moskwa: Dziwne w tym wszystkim, że o wschodnim sąsiedzie w prasie ani słychu, jakby tam nic się nie działo. Z rozmów Niemców można tylko raz po raz dosłyszeć słowa o naprężonych stosunkach z bolszewikami, choć nikt nie wie, o co w tym wypadku chodzi i kiedy się cała sprawa wyjaśni. Ale już 17 czerwca donosił, iż Polacy nie mogą dostać urlopów: Stale tłumaczą, że jak się z Rosją wyjaśni, to urlop dostaniemy. Tymczasem, choć stale idą w tym kierunku transporty, niema danych, że się to szybko rozstrzygnie. Na ogół tu się pocieszają, że skończy się ugodą. Fakty jednak i przygotowania, co innego przepowiadają. Być może, że już niedługo się prawdy dowiemy. Wcześniej, bo 11 maja pisał do Strzelna, że: ostatnio duże sklepów zamknięto - z powodu „einberufen” (powołanie). Te liczne powołania do armii pracujących Niemców, oznaczały przygotowania do nowej wojny. Ich miejsca zaczęli zajmować Polacy, a zjawisko to, tak przedstawił Edmund w liście do matki: Coraz za to więcej przybywa tutaj Polaków, jak również polskich „volksdeutschów”. Coraz częściej słyszy się język polski.

I stało się, 22 czerwca Niemcy przekroczyli wschodnie granice atakując dotychczasowego sprzymierzeńca Bolszewię, jak Sowiety nazywał w swych listach Edmund. Pisząc 5 lipca do Strzelna kreślił, iż: Dotąd spokój zupełny, ani razu nie mieliśmy nic nowego. Natomiast w Warszawie i innych miastach tak zwanej „guberni” ludność znowu przeżywała dni grozy. Do ubiegłego tygodnia Warszawa miała dzień w dzień naloty. Najtragiczniejszy był poniedziałek w 2-gim dniu wojny. Wtedy, bowiem po południu jedna bomba spadła na przepełniony tramwaj na ulicy Zygmuntowskiej, zabijając prawie wszystkich ludzi (60 osób), druga upadła na dom w pobliżu apteki „Wendy” na Krakowskim Przedmieściu, również powodując śmierć około 30 osób. Inne padły na ul. Trębacha, ale ofiar w ludziach nie wywołały. Nie sądziłem nigdy, że bolszewiki będą bombardować polskie miasta. Mają przecież dużo innych rzeczy do niszczenia. Godna wzmiany jest poza tem noc, 25 na 26, kiedy to bombardowano okolice Okęcia, Ursusa i Bielan. W Ursusie bez szkód, Fabryka nadal czynna bez najmniejszej przerwy. Od paru dni naloty ustały, ale z przygotowań można sądzić, że to jeszcze nie koniec. Pisał mi Tadeusz [?], że w jego okolicy były strasznie „gorące” dni, mieszka on, bowiem niedaleko głównego, dawniej polskiego, centrum wyszkolenia lotniczego. Więcej szczegółów chwilowo podać nie mogę, gdyż poginęło masę listów z Warszawy, i to te najciekawsze.

Ale już pod koniec tego samego listu nie wytrzymuje i przytacza głos Niemców o wojnie z Sowietami. Skrywając ich pod określeniem „nasi opiekunowie”, pisze: Zdaniem naszych opiekunów, to wnet nastąpi [koniec wojny], choć równie dobrze może się zawierucha trochę przedłużyć. Dotąd, bowiem główny trzon armii rosyjskich jeszcze nie został zniszczony, a mają przecież gdzie wycofywać się. Przerwanie nawet obecnego frontu na linii Stalina, za dawną polską granicą, wzdłuż Dniepru, jeszcze wojny nie ukończy. W Warszawie od dnia wojny ceny jeszcze podskoczyły... W dolnym marginesie tegoż listu znajdujemy dopisek: Organizacja Opl [Obrony przeciwlotniczej] fatalna. Wpierw Bomby, później alarm, jakby naumyślnie.

Korespondując z siostrą Felicją wspomina po wielekroć o tęsknocie za rodzinnymi stronami i z wielkim pragnieniem wyczekuje na udzielenie obiecanego urlopu, by móc zajechać do Strzelna. Żyję stale z myślą o wyjechaniu z tego Wrocławia, choć na kilka dni. Źle tu całkiem nie mam, raczej lepiej niż w Warszawie pod niektóremi względami. Jednak tu brak bardzo „przytulnego” otoczenia, brak życzliwych serc. A: tymczasem coraz to nowe wypadki stają na przeszkodzie. Muszę odczekać aż na wschodzie nastanie spokój. Jak z dotychczasowych wiadomości wynika, nie szybko to nastąpi. Choć popędzani „podobno” knutem walczą bolszewicy zawzięcie. Już setki tysięcy ludzi utraciło życie, inni stali się kalekami, nareszcie toczy się wojna na wielką skalę i to w „obronie” Europy [szyderczo wyznaje] przed niszczycielami chrześcijaństwa i kultury. Bo przecież tylko w Rosji zamykano kościoły niszczono cmentarze i pomniki zmarłych, wywożono z stron rodzinnych ludzi w obce strony itd. Niezbadane są zamiary Boskie i środki jakiemi posługuje się Opaczność ażeby przeprowadzić swoje plany. Choć dla nas ta wschodnia zawierucha nie daje nam żadnych doraźnych korzyści, to jednak nie potrzebujemy się martwić, o to, kto kogo pobije. Istotą rzeczy jest tylko to, że wypadki się rozwijają, a zawierucha szaleje w dalszym ciągu, lecz nie na naszym obszarze. U nas dotąd spokój...

Po tygodniu, po raz kolejny z pewną dozą szyderstwa dziwi się Niemcom nieudzielającym urlopu Polakom:, za co się znów na nas mszczą, przecież wszystko idzie „jak po maśle” a na ich szczęście bolszewicy mają okropne straty, że niedługo nie będzie, z kim walczyć.

Ale już pod koniec września Niemcy zaczęli przygotowywać się do przetrwania zimy na froncie wschodnim, dlatego też, jak donosił w liście do Strzelna: Od 3 tygodni zostały tu [we Wrocławiu] po składach wszystkie narty i przybory skonfiskowane dla wojska. Niewiadomo, po co, przecież, armia bolszewicka według OKW berichtów [sprawozdawców kroniki filmowej] nie istnieje. Tą prześmiewczą formę spuentował końcowym zdaniem: Terenów do tego sportu mają, co prawda dosyć. Nie pozostaje nam dalej nic innego jak nadal cierpliwie czekać końca, który zdaje się, że nieprędko, ale zawsze nastąpi.

(10 listopada 1941) Od paru dni do sąsiedniej fabryki przybyło parę set jeńców bolszewickich. Wcale nie wyglądają tak groźnie jak ich pokazują w kinach na Wochenschauach [kronikach filmowych]. Choć dziś znów jakiś tam gród zdobyli na północy, to jednak jak można wysnuć z dodatków filmowych, nie łatwo tam im idzie. Nie pokazują już same zdobycze i łupy a natomiast jak tylko mogą pokazują przeogromne trudności, jakie musi pokonywać broniące nas od bolszewizmu armie. A więc kiepskie od roztopów drogi, wymyślny sprzęt wojenny sowietów, potężne umocnienia i twierdze broniące Leningradu i Moskwy. Krótko mówiąc jak mogą tak tłumaczą się, dlaczego jeszcze nie zakończyli tej wojny. W Warszawie zaś coraz to nowe afisze wywieszają, przedstawiające jak to bolszewicy prześladują chrześcijaństwo, niszczą krzyże, pomniki i figury świętych, zamykają kościoły, więzią księży itd. Jednym słowem ubrał się d[iabeł] w komże i na mszę św. dzwoni.

O tym, że Niemcy wywożą Rosjan z zajętych terenów Edmund poinformował strzelnian w liście z 16 kwietnia 1942 r. Pisał w nim, że: Ostatnio znów przeszły przez Wrocław transporty ludności rosyjskiej na roboty w głąb Niemiec, tym razem sama młodzież okropnie wynędzniała, wygłodzona i w łachmanach. Ciekaw czy też pozwolą im swobodnie chodzić do pracy. W maju (4.05) donosił: Nela... nie zdaje sobie zupełnie sprawy z sytuacji gospodarczej Rzeszy. Od czasu wojny z Rosją tak tu z wszelkimi towarami, że prawie nic nie można kupić, czasami się coś trafi, ale to tak jak ślepej kurze ziarno. Dużo sklepów i magazynów dziś „handluje świeżym powietrzem”. Jedynie jeszcze nabyć można artykuły kartkowe. Co prawda na wystawach jest jeszcze wszystko, ale nie na sprzedaż. Jednym słowem coraz lepiej im bliżej Siegu [zwycięstwa]. Wiosna zresztą już w całej pełni, można się spodziewać lada dzień nowych sukcesów (szyderował Edmund - M. P.). Tymczasem, bowiem jak wynika z listów od tych, co w pierwszych liniach siedzą, Ruscy drą się naprzód, że tylko z trudem można ich powstrzymywać. Dużo z urlopów nie mogło trafić do swych oddziałów. Aby więc swym żołnierzom nie utrudniać życia szukaniem swych macierzystych formacji, wstrzymano wydawanie urlopów, że zaś cywile nie mogą być lepiej traktowani niż wojacy, z kolei zakazano wydawanie urlopów i wyjazdów aż do końca tej krwawej zabawy.

CDN

Marian Przybylski - Słowianin


Ostatnio edytowano 28 wrz 2010, 21:35 przez Słowianin, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 wrz 2010, 21:31 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 15 lut 2008, 17:03
Posty: 306
Lokalizacja: Strzelno
Historii listami pisanej część II

O ŻYDACH

Przekazując w jednym z listów czerwcowych z 1941 r. informacje z działań wojennych na froncie wschodnim, Edmund przemycił w tekście taką oto wiadomość: Poza tem ku wielkiej uciesze ..... [Niemców] wybuchła w gettcie u Żydów epidemia tyfusu, podobno dziennie umiera ich około 300. Doprawdy pożałowania godny ich los. Od roku zamknięto ich na bardzo małym obszarze miasta, otoczono tę dzielnicę wysokim murem. Nie mają z wsiami kontaktów, muszą żyć z zapasów i z tych skromnych, bo jeszcze mniejszych niż Polacy przydziałów kartkowych.

W liście z 4 maja 1942 r. tak informował strzelnian o sytuacji Żydów wrocławskich: Ostatnio z Wrocławia wywieźli moc Żydów, podobno na roboty rolne. Z drugiej strony piszą mi z „Guberni”, że i tam z Żydami różne dziwy wyczyniają. Musimy być przygotowani, że i dla nas tu w Rzeszy będzie coraz gorzej. Już teraz w większości sklepów są porozwieszane kartki, że Żydom i Polakom nie sprzedaje się lub, że są niepożądani...

PODCZAS OKUPACJI - WE WROCŁAWIU

Mój adres Breslau 17 Frankfurterstrasse 117/119 Hotel Baudach, pisał 15 grudnia 1940 r. w liście do siostry Felicji. Już niedługo będzie miesiąc jak przebywam w Wrocławiu. Zostałem, bowiem służbowo przeniesiony z naszej fabryki w Ursusie do głównych zakładów naszych obecnych właścicieli. Po drodze do nowego miejsca pracy wstąpiłem też na dzień do Strzelna gdzie rok już nie byłem. W naszym rodzinnym mieście byłem akurat w rocznicę naszego wysiedlenia. Szkoda, że nie zastałem i Ciebie. Bylibyśmy, choć raz wszyscy razem. Może uda się nam to uczynić podczas świąt. Przyjeżdżam do „domu”, jeśli to, co obecnie posiadamy można nazwać domem, najpóźniej w wigilię.

W późniejszym, bo przedostatnim zachowanym liście pisanym z Wrocławia, a datowanym 7 maja 1942 r. taki oto daje opis swego miejsca zamieszkania: Mieszkam, bowiem na pewnego rodzaju przedmieściu. Frankfurtska ulica przypomina swem położeniem ulicę Dąbrowskiego w Poznaniu, też, bowiem prowadzi na lotnisko, a swym drugim końcem łączy się prawie w prostej linii z rynkiem.

Edmund do Wrocławia przybył 18 listopada 1940 r. wraz z ośmioma innymi specjalistami. Zamieszkali w dwuosobowych pokojach w hotelu „Baudach”, niedaleko fabryki FAMO - Werke. Wysyłając dziewięcioosobową grupę polskich fachowców do Wrocławia dyrekcja warszawska przyobiecywała, iż z końcem lutego 1941 r. powrócą z powrotem na dawne stanowiska. Ale jak się później okazało, do Warszawy już nie mieli powrócić. W grudniowym liście tak oto opisuje swoje pierwsze tygodnie pobytu na Śląsku:
Dostałem aż 9 dni urlopu. Nie wiem, co im [Niemcom – M.P.] się stało. Prosiłem o cały tydzień. Przypuszczam, że muszą z nas być zadowoleni. Prawdę mówiąc mam tu w Wrocławiu o wiele lepiej niż w Warszawie. Zarabiam o wiele więcej. Jedzenie o wiele tańsze i lepsze. Dawniej [w okupowanej Warszawie – M.P.] mięso na obiad jadłem tylko w wielkie święta lub na proszonych obiadach. Teraz prawie, co dzień, bo tylko nie we wtorki i piątki. Trochę mało dają chleba - zwykle jadam więcej. To jednak detal, grunt, że głodu nie cierpię... Po pracy mamy swobodę całkowitą, w teorii, w praktyce wygląda to nieco inaczej. Wbrew przyrzeczeniom dyrekcji naszej fabryki, zostaliśmy obdarowani przez policję tutejszą literką „P”, który to znaczek muszą tu nosić wszyscy Polacy na prawym boku na wysokości piersi przyszytą do wszystkich wierzchnich ubrań. Z początku to nas trochę krępowało - ale obecnie już sobie z tego nic nie robimy - dajemy sobie dobrze radę. Nie spotkała nas dotąd żadna przykrość z powodu noszenia znaku, choć w soboty i niedzielę często szwendamy się po ulicach. Jest tu paręset Polaków świeżo przybyłych na roboty i parę tysięcy dawno osiadłych, którzy jednak znaku „P” nie noszą, ale z drugiej strony niechętnie się przyznają do polskości. Mającym literę „P” nie wolno chodzić po barach, restauracjach, kawiarniach, kinach czy teatrach - nawet kościołów nie możemy odwiedzać.

W soboty popołudniem i niedziele spędzamy jak dotąd na zwiedzaniu miasta, a raczej wystaw i sklepów czy magazynów, które tu są bardzo piękne - ładniejsze niż w Warszawie. Niestety w nich nic prawie kupić nie można - wszystko wyprzedane. Dużo wszystkiego tylko na wystawach. Kupić tylko można najłatwiej wszystkie artykuły na kartki - żywnościowe czy odzieżowe. Tutaj kartki pierwszorzędnie są zaprowadzone. Ludność się już do nich całkowicie przyzwyczaiła. Wbrew wszelkim pogłoskom tutaj zupełny spokój, tak dniem, jak i w nocy. Tylko system kartkowy i zaciemnienie miasta przypomina mieszkańcom, że jest jeszcze wojna.

W liście z 2 marca 1941 r. tak opisuje miejsce swego okupacyjnego pobytu: Korzystając z pięknych obecnie dni, zaczynam gruntownie zwiedzać Wrocław. Do tego czasu poznałem tylko śródmieście. Zdaje mi się, że tu nawet latem może być zupełnie ładnie. Jest stosunkowo dużo parków i ogrodów, dużo urządzeń sportowych. Najbardziej się cieszę, że w pobliżu mnie na odnodze Odry jest piękny stadion pływacki. A trzeba powiedzieć, że Edmund był wytrawnym pływakiem i szczególnie uwielbiał kąpiele w jeziorze łąkieskim i przyjezierskiej odnodze jeziora ostrowskiego, które znajdują się niedaleko Strzelna.

Z początkiem sierpnia odnotował: W tych dniach mija już rok od ostatniej wizyty gości zamorskich w tutejszym grodzie. Jakoś nie widać to mocno z drogi. W liście z 10 listopada zawarł informację o utyskiwaniach wrocławian (Niemców) na trwającą i przeciągającą się wojnę z bolszewikami, a w listopadzie donosił do Strzelna, iż: …w ostatni czwartek, tj. 13 bm, w samo południe mieliśmy niespodziankę. Mimo, że nie było żadnego alarmu, w pobliżu dworca spadło 5 bomb uszkadzając lekko dworzec i parę domów. Jest kilkunastu zabitych. Były to prawdopodobnie samoloty sowieckie, gdyż w tym samym, dniu i czasie zrzucono i bomby w Warszawie i to w okolicach dworca zachodniego i w pobliżu dworca głównego (na ul. Srebrnej, Towarowej i Chmielnej). Szkody też niewielkie. Ile ofiar w ludziach nie powiedziano. W ostatnią niedzielę około 11,30 był również zarządzony tak zwany cichy alarm, inaczej ostre pogotowie alarmowe, ale jakoś nic nie spadło z nieba. Sądzę, że znów paru a może kilkudziesięciu Polaków zginęło. Niemcy tutaj strasznie psioczą, że ich sławne floki i myśliwce nawet nie zauważyły niepożądanych przybyszów. Zupełnie jasno jest, że przez zimę bolszewiki wytrzymają, tym razem blitzkrieg trochę zawiódł. Ze wszystkich stron dochodzą wieści, że jest coraz gorzej z żywnością. Bóg jeden wie, co nas jeszcze czeka.

Szczególnie bolesnymi dniami były te świąteczne, które podczas wojny przychodziło Edmundowi spędzić we Wrocławiu, poza rodzinnymi stronami. Dwukrotnie udało mu się w Boże Narodzenie przebywać w Strzelnie. Mile wspominał w swoich listach Święta 1941 r. Tuż przed wyjazdem na Kujawy (22.12) donosił siostrze Felicji: Zezwolenie policyjne i urlop z fabryki mam, najważniejsze załatwione. W tym roku mieliśmy duże szczęście, że uzyskaliśmy okolicznościowy urlop na Święta. Na ogół było o to bardzo trudno. Na parę set Polaków pracujących w tej samej, co i ja fabryce, tylko nasza ósemka z Warszawy dostała urlop i zezwolenie na wyjazd. Mamy jakieś tu, bądź, co bądź względy. Naturalnie w obozie Polaków powstało wielkie rozgoryczenie. Są tacy, co już przeszło rok tu pracują, a dotąd nie mieli ani dnia urlopu. Niektórzy z nich nie zważając na czekające ich kary samowolnie wyjechali. Paru z nich pochwycono na dworcu, dużo jednak miało większe szczęście. Po tych świętach udało się Edmundowi zajechać na dwa dni do Krakowa, w którym to odwiedził, przebywających tam, brata Bogdana ze Lwowa oraz wujostwo z Nowego Tomyśla.

2 marca 1942 r. przedstawiając trudną sytuację aprowizacyjną we Wrocławiu oraz masowy wiosenny pobór Niemców do Wehrmachtu, Edmund w taki oto sposób opisał warszawiaków przebywających tam na robotach: Wszystkiego ubywa jedynie coraz więcej przybywa Polaków. Nie wiele pociechy mają z „Warszawiaków”, bo ci przeważnie jak tylko zarobią na bilet do domu, to dają chodu. Do nas przybyła w grudniu przeszło setka z pod Warszawy, tu do dziś zostało ledwo połowę i z tych też chcą wiać przy pierwszej sposobności. Miało ich jeszcze przybyć więcej, ale ponieważ więcej z nich kłopotu niż korzyści, zrezygnowali z nowych. W kolejnym liście pisanym do Strzelna, martwił się o los siostry Neli, której groziła wywózka do Rzeszy na roboty. Namawiał w nim by za wszelką cenę bronić się przed tym. Pisał w nim:
Los, bowiem wszystkich przymusowo pracujących jest bardzo przykry. Jestem tu przecież przeszło 1 i 1/4 roku, miałem i mam okazję przekonać się, w jakich warunkach nasi rodacy i rodaczki żyją. Wyzyskiwani są w niemożliwy sposób, nikt się za nimi nie wstawi. Również nie otrzymują przyobiecanych urlopów, to są nowocześni niewolnicy. (...) W ostatnich tygodniach znowu daje się zauważyć ostrzejszy kurs względem nas wszystkich. Dużo sklepów i nawet kiosków powywieszało wywieszki, że Żydom i Polakom wstęp wzbroniony lub, że nie będą obsłużeni. Nie znaczy to wcale, że ci właściciele zrobili to na własną rękę, oni przeciwnie użalali się przed nami, że nam bardzo współczują, ale dostali taki nakaz.

W ostatnim liście, jaki wysłał z Wrocławia (14.05.1942) donosił strzelnianom, że: W ostatnim czasie zmienił się w naszych zakładach dyrektor, a w związku z tym powstała cała nowa fala różnych obostrzeń, skierowanych nie tylko wyłącznie przeciw nam. Na ostatnim apelu fabrycznym, który się odbył w ostatnią sobotę, wyjątkowo zapomniano o nas. Całą natomiast uwagę poświęcono „zwiększeniu intensywności pracy dla osiągnięcia zwycięstwa”. Tu, bowiem jest spokojnie i bezpiecznie, można, więc bez żadnych przeszkód pracować. Sądzę, że tutejszy przemysł będzie w szybkim tempie powiększany jeszcze. Jakiś czas już nic wyjeżdżali od „nas” łapacze „sił roboczych”, lecz teraz znowu wybierają się na nasze ziemie po nowych niewolników. Co prawda dotąd wiele pociechy z warszawiaków nie mieli, bo, na 180, których przywieźli do naszej fabryki już do dziś dnia dobra setka uciekła z powrotem, wolą rodzinną nędzę niż tutejszy raj.

WIARA

Edmund Ruciński w swych listach ukazał niezwykle interesujący obraz praktyk religijnych Polaków mieszkających we Wrocławiu. Zawiera się on w zaledwie półtorarocznym okresie wojny (11.1940-05.1942) i ukazuje z jednej strony praktyki Niemców, z drugiej, sukcesywnie ograniczanych prawami przebywających tu Polaków. Pisząc do siostry Felicji wspomniał, że prawo zakazywało Polakom chodzić do licznych wrocławskich kościołów katolickich. Wyznaczono im tylko jeden: Mamy, co prawda do dyspozycji wszystkich „P” Polaków malutki kościółek tuż w pobliżu fabryki, w którym, co niedzielę od godz. 10,30 odprawia się nabożeństwa. Zwykle odprawia nam Mszę św. ksiądz Niemiec. Czasem tylko przyjeżdża do nas ksiądz polski. Zawsze dumny i podniosły podczas nabożeństwa tego jest nastrój - sami młodzi mężczyźni, ze wzruszenia łzy do ócz płyną, gdy to całe bractwo zacznie śpiewać pieśni polskie - na chwilę się zapomina, że jest się z dala od swoich.

Kreśląc (26.01.1941 r.) w okresie Bożonarodzeniowym list do matki ukazał w nim obraz różnorodności kulturowej przebywających we Wrocławiu Polaków, a przy okazji utyskiwał, że: Przez pierwsze dwie niedziele nie mieliśmy naszych polskich nabożeństw, bo podobno proboszcz tego kościółka wyjechał, ale już w ubiegłą jak i dzisiejszą, już, jak dawniej osobną mszę św. Zwyczajem tu panującym śpiewamy wszyscy razem podczas mszy św. pieśni - w obecnym czasie kolędy. Nie zawsze nam ten śpiew się dobrze udaje, bo jak wiadomo u nas, co parafia, to ma własne melodie, a nasi rodacy pochodzą z rozmaitych stron, choć przeważnie są z okolic Bielska (Śląsk Cieszyński). Z kolęd nie mogliśmy tylko prześpiewać całego „W żłobie leży”, bowiem w drugiej części melodii tej tak znanej kolędy wyłoniły się takie odmiany, że musieliśmy zaprzestać śpiewać.

W kolejnym liście z 2 marca, znajdujemy Edmunda, jako silnie i bezpośrednio zaangażowanego w głoszenie słowa bożego, a pisał: Dziś z okazji 3. rocznicy wstąpienia na tron obecnego papieża nasz księżulek miał do nas kazanie na ten temat - naturalnie po niemiecku - mnie zaś przypadło być tłumaczem. Musiałem, więc zdanie po zdaniu tłumaczyć i wygłaszać po polsku. Jakoś wyjątkowo zacny ksiądz, miałem już przyjemność z nim parę razy rozmawiać. W lipcu pisząc do Felicji z entuzjazmem donosił: Nareszcie udało nam się wyszukać organistę wśród naszych rodaków. Pracuje tu, jako piekarz. Odnaleźliśmy też sporą grupkę dziewcząt i kobiet polskich. Przeważnie pracują, jako służące lub po fabrykach. Chwile przebyte w kościele w każdą niedzielę, należą do najmilszych. Przez te kilkanaście minut, kiedy śpiewamy stare polskie pieśni, zapomina się zupełnie o tem, że jesteśmy na obczyźnie.

6 czerwca w liście do matki dopytywał się czy: nie można czasami nabyć w Strzelnie jakiegoś zbiorku, śpiewnika pieśni kościelnych? Co sobotę podczas majowych nabożeństw śpiewamy również po parę pieśni polskich. Niemcy się dziwią, że młodzież w tym wieku, co nasi robotnicy, chodzą w ogóle do kościoła. Chętnie też przysłuchiwali się naszym pieśniom, wbrew zakazom policji. Jak już pisałem kościołów katolickich jest tu dużo, ale do kościoła chodzi niezbyt duża ilość Niemców i to same kobiety. Parę tutejszych księży mówi jeszcze po polsku.

Listem przełomowym jest ten z 2 marca 1942 r. Z niego dowiadujemy się o ograniczeniach, jakie zostały nałożone na Polaków:
W niedzielę przedpołudniem, dawnym zwyczajem chodzi się „na polskie nabożeństwa”. Tylko teraz, od czasu jak zabroniono po polsku śpiewać nie jest już tak miła jak dawniej - mniej też ludzi przychodzi, częściowo, dlatego, że część Polaków pracujących w F.-[AMO] od paru tygodni mieszka w śródmieściu, a więc mają za daleko przychodzić. A 16 marca pisze do matki: Od wczorajszej niedzieli zakazano odprawiać, co niedzielę nabożeństwa dla nas. Wolno odtąd tylko raz na miesiąc i to w każdą niedzielę po 1-szym miesiąca. Nie podali powodów, a my nie możemy zrozumieć, dlaczego to zrobili. Tuż po Wielkanocy 16 kwietnia donosił:, ponieważ akurat pierwsze święto Wielkanocy przypadło w niedzielę po 1-szym miesiąca, mieliśmy też „polskie” nabożeństwo. Nasz kościółek był wypełniony po brzegi, dotąd takiej ciżby nie było. Szkoda, że tylko raz w miesiącu możemy się teraz spotykać. Zawsze niedziela czy święta nam milej i więcej swojsko schodziły.

W PODZIEMIU - „OLIMP” i „STRAGAN”

Wiedza o udziale inż. Edmunda Rucińskiego w antyhitlerowskim ruchu oporu jest pełna znaków zapytania. Nie powinno to nas dziwić, gdyż cała jego konspiracyjna działalność, już w samej swej nazwie, owiana jest mgłą tajemnicy. Przecież nie tworzono wówczas dokumentacji o dokonaniach poszczególnych jej uczestników. Nadto, w zawierusze wojennej, przepadły akta włocławskiego gestapo i władz sądowych. Dopiero po kilku, a nawet po kilkudziesięciu latach, od zakończenia działań wojennych zaczęto opracowywać dzieje, początkowo szczątkowe, później nieco szersze, wrocławskiego ruchu oporu. Prym w tym względzie wiedzie prof. Alfred Konieczny, autor licznych publikacji o grupach oporu w wojennym Wrocławiu . Dopiero na ich podstawie udało się nieco rozwiać mgłę tajemnicy okrywającą działalność konspiracyjną inż. Rucińskiego.

Organizacjami konspiracyjnymi, do których należał inż. Ruciński były wrocławski „Olimp” oraz Wrocławska Grupa Wywiadu Ofensywnego Komendy Głównej ZWZ-AK „Stragan” . Wrocławski „Olimp” tworzyła nieformalna grupa Polaków przebywających we Wrocławiu, którzy trafili do tego miasta, jako robotnicy przymusowi i pracownicy oddelegowani z przedwojennych firm polskich wchłoniętych przez przemysł niemiecki. Jak pisze prof. Alfred Konieczny, przyszli „olimpijczycy” początkowo spotykali się towarzysko w mieszkaniu Romana Wyderkowskiego zlokalizowanym na czwartym piętrze kamienicy, mieszczącej na parterze restaurację Ślązaka Martina. Jeden z bywalców tych spotkań określił to lokum mianem „Olimpu”. Z czasem nazwa ta przylgnęła na stałe do tego miejsca. Z tych wzajemnych kontaktów i częstych spotkań na „Olimpie” zrodziła się pod koniec roku 1941 myśl zorganizowania antyhitlerowskiej grupy ruchu oporu, której zadaniem byłoby podtrzymanie ducha narodowego, organizowanie akcji sabotażowych w zakładach pracy oraz podjęcie zbrojnej walki z okupantem.

Z materiałów zebranych przez prof. Koniecznego możemy dowiedzieć się, że: W mniejszym gronie Polacy Spotykali się również w innych miejscach Wrocławia. Jednym z nich było mieszkanie Niemki Ruth Wrobel przy ul. Świerczewskiego 26. Właścicielka podawała się za współpracownika alianckiego wywiadu… O fakcie tym wiedzieli bywający w jej mieszkaniu, a częste wyjazdy zwłaszcza do Pragi…, utwierdzały ich w tym przekonaniu. Spotykali się tam Helena Basista, Wachowiak, rodzeństwo Malinowscy, Grzesiewski, sporadycznie inż. Ruciński, zatrudniony w FAMO-Werke, oraz Twardzik… Zdaniem Felicji Malinowskiej-Łęcznarowej podczas spotkań panował „luz polityczny i narodowościowy”, a sama Wrobel po każdej podróży organizowała „konferencje” przy drzwiach zamkniętych. Wielokrotnie dawała swym gościom do zrozumienia, że nie należy się zbytnio obawiać gestapo, bo ma tam swoich ludzi, którzy w porę ostrzegą i zawsze pomogą . Z relacji świadków tamtych wydarzeń możemy dowiedzieć się, iż „olimpijczycy” nawiązali kontakty z Polakami zatrudnionymi w FAMO-Werke, w których produkowano części do czołgów. Cennych informacji o profilu produkcyjnym tego zakładu dostarczyli: inż. Ruciński i technik Artur Braun, przybyli do FAMO z podwarszawskiego Ursusa . Inż. Edmund Ruciński przyjaźnił się z Arturem Braunem, o czym pisał w liście do matki, by ta wysyłała paczki, właśnie na jego adres.

W kręgu najbliższych współpracowników, jednego z członków kierownictwa „Olimpu”, Stanisława Grzesiewskiego, znajdował się, obok Rafała Twardzika, Władysława Wachowiaka, Hieronima Szady-Jęch, Teofila Marszałka, Romana Wydyrkowskiego i Feliksa Malinowskiego, inżynier Edmund Ruciński . Dowodem na to jest znalezienie przez gestapo, w mieszkaniu Grzesiewskiego i Twardzika, partii materiałów wywiadowczych, w tym zwłaszcza informacje pochodzące właśnie od inż. Rucińskiego z FAMO-Werke, przygotowanych do przekazania na Górny Śląsk .

Wiedzę o częstych, lecz nierozpoznanych, kontaktach w sposób niemalże wyczerpujący dopełniły listy bohatera pisane z Warszawy i Wrocławia do matki mieszkającej w Strzelnie oraz siostry Felicji wysiedlonej do „GG”. Również korespondencja ta udostępniona została mi przez bratanka naszego bohatera. Z analizy listów wynika, że częste kontakty z mieszkającymi we Wrocławiu Polakami, po niemalże rocznym tu pobycie, zaowocowały włączeniem się inż. Edmunda Rucińskiego w działalność konspiracyjną. 22 lipca 1941 r. informował siostrę Felicję (Felinkę):
Dotąd byłem tylko kilka razy na plaży. Początkowo chodziłem na płatne kąpielisko, ale ostatnio uczęszczam tylko na tak zwane dzikie plaże. Poznałem grupkę Polaków ze Śląska i z nimi z dala od tubylców, z całą swobodą korzystamy z kąpieli. Najwięcej znajomości porobiłem przez nasze nabożeństwa w kościółku dla Polaków. W październikowym liście wysłanym do Strzelna, zwrócił się on z prośbą o przesłanie mu w paczce żywnościowej błon filmowych 4x6,6 do aparatu fotograficznego. Zapewne już wówczas przygotowywał się do pracy agenturalnej w zakładach zbrojeniowych „Famo”. W kilka miesięcy później informował Felicję o rozwijających się kontaktach towarzyskich pisząc w liście z 20 listopada 1941 r., że:
Polaków tu coraz więcej przybywa. Za pośrednictwem naszych nabożeństw „polskich” poznałem dużo naszych rodaków i rodaczek. Na brak znajomości narzekać nie mogę. W tym samym też czasie pisał do Strzelna: W ostatnią niedzielę znowu poznałem jednego „P” rodaka, który pracuje w piekarni, obiecał mnie raz po raz poratować... Kontakty te zawierał w sposób przemyślany z dużą dozą ostrożności. W tymże samym liście (18.11.1941 r.) napisał, iż: Do naszego grona przybył przed kilkunastoma dniami jeszcze jeden z Ursusa, tak, że teraz nas jest znowu dziewięcioro. Nie bardzo się nam ten nowy przybysz udał. Chociaż urodzony i wychowany w Warszawie i po polsku mówi, zaczyna strugać Rosjanina czy nawet Białorusina. Staramy się go z naszego hotelu wykurzyć, obawiamy się, bowiem, że może nam szkodzić.

7 maja 1942 r. pisał do siostry Felicji, którą z braterską miłością w swych listach nazywał Felinką, iż: Chwile wolne od pisania listów poświęcam przeważnie nauce obcych języków. Obecnie uczę się na gwałt angielskiego, a doskonalę się gazetami w języku francuskim. Szkoda, że tu nie ma sposobności do rozmawiania po francusku, gdybym nie czytał od czasu do czasu gazet francuskich zapomniałbym kompletnie ten język, a przecież uczyłem go się parę ładnych lat w szkole. O tym, że uczył się pilnie angielskiego, informował już wcześniej, bo w liście z 21 października 1941 r., prosząc jednocześnie strzelnian by przysłali mu samouczek języka angielskiego, który mają pożyczyć od Edka Gąsiorowskiego. Zapewne znajomość angielskiego potrzebna była jemu do nawiązania kontaktów z aliantami.
Listy Edmunda kierowane do najbliższych były pełne danych dotyczących sytuacji aprowizacyjnej we Wrocławiu i Warszawie. Skrupulatnie i sukcesywnie podawał ceny artykułów, spożywczych i codziennego użytku, uwypuklając przy tym galopujący wzrost ich cen. Przedstawiał również nastroje Niemców, szczególnie po wybuchu wojny z bolszewikami, psioczących na braki towarowe i brak młodej siły roboczej, zabranej na front wschodni. Co jakiś czas ponawiał swe prośby o przesyłanie mu ze Strzelna filmów do aparatu fotograficznego, nie na swój, lecz na adres „A. Brauna” - kolegi pracującego z nim w Famo. Jest, to właściwie jedyny sygnał, który pilnego czytelnika listów inż. Edmunda Rucińskiego naprowadza na ślad jego działalności konspiracyjnej. Ogrom posiadanej przez Niego wiedzy w temacie życia i nastrojów społeczeństw w okupowanej Warszawie, Poznaniu, Krakowie czy w samym Wrocławiu świadczy o jego szerokich kontaktach z ludźmi z tamtych środowisk.

O pierwszych znaczniejszych aresztowaniach Polaków przebywających we Wrocławiu tak pisał Edmund w liście do matki 10 lutego 1942 r.:
Wydaje mi się, że chyba już dawno nie dałem żadnej wieści o sobie, a przecież w ostatnich tygodniach dość mocno zmieniło się w dotychczasowem położeniu czy sytuacji życiowej. Krótko mówiąc skończyły się dotąd dość znośne tu stosunki. Jak zwykle do tej zmiany przyczyniliśmy się częściowo sami, a raczej kilku z nas, którym widać było za dobrze i zaczęli się bawić i zachowywać jak u siebie w Ojczyźnie. Skutek tej lekkomyślności i głupoty jest taki, że już czterech na ośmiu nas (mieszkających w hotelu) siedzi za kratkami. Mieliśmy dość dużo swobody. Władze tutejsze patrzyły, bowiem przez palce na nasze niestosowanie się do przepisów skierowanych przeciw Polakom. Wszystko dobre jest zawsze tylko do czasu. Wreszcie i z tym się miara przebrała. Akurat dziś mijają 3 tygodnie jak aresztowano jednego z nas [21 stycznia 1942 r.]. Dokładnie, za co dotąd nie wiemy. Prawdopodobnie za „hańbienie rasy” i „nielegalny” handel. Przez znajomość z jedną młodą Polką, która jak się okazało później była „Volksdeutsch” wmieszała się w śledzone przez władze towarzystwo polsko-niemieckie, które też teraz jest pod kluczem (15 osób). Parę dni po tym wypadku przeprowadzono u nas w pokojach rewizję, szukając łączności z tem bractwem. Myślimy, że na tym się wszystko skończy, gdyż nic takiego u nas nie wykryli. Po tygodniu jednak znowu przymknięto 3 dalszych. Strach nas wszystkich pozostałych ogarnął. Nie domyślaliśmy się, bowiem, z jakiego to powodu. Po paru dniach okazało się, że tym razem też za czystą Rassenschande, przez utrzymanie znajomości z tutejszymi Niemkami. Kto ich wsypał niewiadomo? Fakt jest, że za te wybryki, ile w tym prawdy wykaże śledztwo i sąd. Tutejsze władze na nas są mocno „rozłoszczone”. Cofnięto nam od razu wszystkie dotychczasowe przywileje. Otoczono nas lepszą opieką policyjną, musimy znowu nosić „litery”, być już o 20 w domu, jednym słowem cała swoboda się skończyła. Podobną informację, jednakże w nieco skróconej wersji, przekazał 16 lutego siostrze Felicji.

Zacytowany powyżej obszerny fragment listu zdaje się być początkiem końca „Olimpu”. Między wierszami można wyczytać zdenerwowanie i obawę Edmunda zachowaniem kolegów, których postępowanie może zaszkodzić jego działalności wywiadowczej w zakładach Famo. Pisze również, że trzyma się od tych wydarzeń z daleka, tak by nikt nie mógł wciągnąć go w żadne ciemne sprawy. Jedynie bliższe kontakty utrzymuje z kolegą ze wspólnie zajmowanego pokoju hotelowego. Wielkim błędem z jego strony było wysłanie w połowie lutego do Strzelna karty pocztowej napisanej w języku polskim, do czego przyznał się w marcowym liście (2.03.1942 r.): Niepokoję się trochę, że ją nierozważnie napisałem po polsku. Mogą z tego powodu wyniknąć dla Was jakieś nieprzyjemności.

Pod koniec maja 1942 r. w katowickim gestapo zamknięto tamtejszy etap śledztwa w sprawie aresztowanych na Górnym Śląsku członków SZP-ZWZ. Jego wyniki zostały zebrane w raporcie dla Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy z dnia 1.06.1942 r. Jego tekst pozostaje niestety nieznany, dlatego nie sposób powiązać jego zawartość z ewentualnym związkiem z Grzesiewskim i grupą wrocławską. Nie ulega natomiast wątpliwości, że kontakty te były. Dowodzą tego wydarzenia następnych dni. Katowicki raport został przekazany do wiadomości placówce gestapo we Wrocławiu. Zapewne jego ustalenia przesądziły o rozbiciu „Olimpu”, które nastąpiło w piątek 5 czerwca 1942 r. Tego dnia w godzinach popołudniowych i wieczornych gestapo dokonało licznych aresztowań połączonych z dokładnymi rewizjami . W jednej z pierwszych publikacji o „Olimpie” prof. Alfred Konieczny odnotował:
Na dzień 5 czerwca 1942 gestapo wyznaczyło likwidację „Olimpu”. Tego dnia samochody policyjne zajeżdżały do miejsc pracy „olimpijczyków” agenci wtargnęli do mieszkań. Nastąpiły masowe aresztowania, które objęły około 400 osób (po części niezwiązanych z organizacją). Z rękami podniesionymi do góry lub skutych kajdankami wieziono Polaków przy wyciu syren do wrocławskiego więzienia śledczego, innych prowadzono pod eskortą na piechotę. Jak wynika np. z datowanego 5 czerwca 1942 listu mgra Edwarda Damczyka do żony Felicji, również „olimpijki”, aresztowania w wielkim browarze C. Kipke-Brauerei A. G. miały miejsce o godzinie 16; tutaj zakuto w kajdanki m. in. jednego z przywódców organizacji Rafała Twardzika. Jednocześnie w mieszkaniach przeprowadzono skrupulatne rewizje, które dostarczyły policji wiele materiałów charakteryzujących działalność organizacji. Dla przykładu: u Twardzika i Grzesiewskiego znaleziono dostarczone przez inż. Rucińskiego z Warszawy (zakłady „Ursus”), pracującego w FAMO-Werke, dokumentację techniczną urządzeń i obiektów wojskowych oraz sporządzone przez niego plany…

Akcja gestapo nastąpiła w momencie, kiedy konspiracyjny „Olimp” znajdował się wciąż jeszcze w stadium organizacyjnym. Po latach, jego członek, Aleksander Damczyk wspominał:
O strukturze organizacyjnej i niektórych członkach kierownictwa grupy „Olimp” dowiedziałem się w więzieniu. W rozmowie w cztery oczy kolega Roman Wyderkowski poinformował mnie o fakcie powstania w pierwszych miesiącach 1942 r. kierownictwa „Olimpu”. Wymienił kilka nazwisk,... Zaznaczył również, że celem uzyskania jak najbardziej możliwych warunków bezpieczeństwa obowiązywał w naszej organizacji system dwójkowo-trójkowy. W toku omawianej sprawy dowiedziałem się również o istniejących szerokich kontaktach z pokrewnymi organizacjami podziemia. Niestety nazw tych organizacji nie ujawnił. (...) Tam dowiedziałem się o działalności kolegów: Piotra Jasiaka z Kępna, Heleny i Władysława Wachowiaków, Jęcha, inż. Rucińskiego...

Miejscem osadzenia, aresztowanego 5 maja 1942 r., inż. Edmunda Rucińskiego było więzienie wrocławskiego gestapo, cela II/2. Znalezione w dniu aresztowania materiały postawiły niektóre osoby, w tym inż. Rucińskiego, od samego początku w beznadziejnej sytuacji. Osobą, która szczególnie go obciążyła był Stanisław Grzesiewski. Współtowarzysze inż. Rucińskiego z celi II/2 Alfons Weber i Władysław Stankiewicz, wspominają ogromne rozgoryczenie i wręcz oskarżenia tegoż pod adresem Grzesiewskiego, który podczas konfrontacji potwierdził otrzymane odeń materiały wywiadowcze z FAMO-Werke. Weber wspominał:
Stoi mi do dziś przed oczami cela 2/2 we wrocławskim gestapo i te chwile grozy, kiedy stało się jasne, że Grzesiewski sypie. Stoi mi żywo przed oczami inżynier Czesław [Edmund – M.P.] Ruciński, kiedy po kolejnym przesłuchaniu w gestapo przyszedł kompletnie załamany i oświadczył: Powieszą mnie, gdyż złamałem obowiązek tajemnicy, do czego byłem zobowiązany moim podpisem. Grzesiewski w czasie konfrontacji z uśmiechem powiedział do gestapowca: Tak, dane o produkcji w FAMO-Werke mam od inż. Rucińskiego. I żalił się głośno inż. Ruciński mówiąc: Tacy ludzie jak Grzesiewski chcą się bawić w konspirację [...] A przecież nie dawałem mu nic na piśmie i mógł mnie nie podać .

Po tygodniowym, stosunkowo spokojnym pobycie w więzieniu gestapo przystąpiło na swój sposób do śledztwa, w czasie, którego szczególną brutalnością „odznaczali się” gestapowcy: Gluschke, Kisske, a zwłaszcza Bayer. Śledztwo trwało przez pół roku, (...) .Jak wspominają po latach, ci z olimpijczyków, którzy przeżyli gehennę więzienia i obozów, każdy przesłuchiwany był kilka razy, a odbywały się one o każdej porze dnia. Czynności te dokonywali przeważnie dwaj esesmani w obecności maszynisty, dokumentującego treść zeznań. Pytania zadawano po kilka razy i za każdym razem, kiedy padały przeczące odpowiedzi, więzień otrzymywał od jednego do trzech ciosów, gdzie popadło. Po przesłuchaniach wielu trudno było rozpoznać, tak byli skatowani. Wielu nerwowo nie wytrzymywało niepewności losu i przesłuchań – pogrążało się coraz bardziej w depresji . Ciężko doświadczył inż. Ruciński, który, zapewne, musiał znajdować się pod specjalnym nadzorem. Przecież na wolności był bardzo płodnym, piszącym po kilka listów tygodniowo, korespondentem. Wielu współwięźniów korespondowało z najbliższymi. Edmund przez cały okres pobytu w więzieniu wrocławskiego gestapo nie dał o sobie znaku życia. Zapewnie celowo odcięto go od świata zewnętrznego, by wymusić na nim wyczerpujące zeznania.

O aresztowaniu Edmunda możemy dowiedzieć się z analizy treści listów, pisanych przez siostrę naszego bohatera Anielę Jadwigę, nazywaną pieszczotliwie, Neli, która korespondowała w tej kwestii z R. Mrówczyńskim z Wrocławia oraz z notatki - brudnopisu listu - sporządzonej na odwrocie listu od niego. Jego aresztowanie, jak można wysnuć z listów, nastąpiło 5 lub 6 czerwca. Mrówczyński uważał, że ostra forma aresztowania Edmunda wskazywała na powagę sprawy, w której dopatrywał się on przyczyn politycznych. W chwili zabrania, miał na sobie koszulę sportową, spodnie sportowe z pończochami, marynarkę i dość zniszczone sandały. Ze wspomnianej notatki, sporządzonej na początku sierpnia 1942 r. przez Neli, dowiadujemy się, że:
Dotąd nie udało nam się nic bliżej dowiedzieć o tej sprawie. Żebyśmy mogli się, chociaż dowiedzieć gdzie się znajduje. Codziennie oczekujemy na znak od Edmunda i zawsze daremnie. Może Szanowny Pan już coś się dowiedział. Zapytuję się też czy Edmund został tylko sam aresztowany, czy może słyszał Pan o aresztowaniu innych. Właśnie moja znajoma dostała w niedawnym czasie list z Breslau, że jej Wuj 5-6 czerwca został też zamknięty. Może to jest zupełnie inna sprawa, a może ma to jakiś związek ze sobą.

Z pierwszego listu, jaki zachował się po Bogdanie Rucińskim i został napisany 21 czerwca z Krakowa do matki, dowiadujemy się również o aresztowaniu Edmunda. Otrzymał on informację o zatrzymaniu brata wcześniej od matki, która zapewne dowiedziała się o tym zdarzeniu za pośrednictwem listu od Mrówczyńskiego. Bogdan pisał, że bardzo zmartwiła ich wiadomość o tym, co spotkało Edmunda, a zarazem zaskoczyła, gdyż z końcem maja, otrzymał pozdrowienia od niego z wycieczki z Freiburga . Co tam robił nasz bohater? Być może, spełniał jakąś tajną misję, może kurierską? Dalej z tego samego listu dowiadujemy się o jakimś incydencie wynikłym z telegramu wysłanego przez Edmunda do wujka Władka Bukalskiego, który prowadził rozległe interesy w Krakowie. Ale najgorsze, jak donosił Bogdan, było to, że również do niego 8 maja wysłał list, mylnie go adresując, po czym następnego dnia, zorientowawszy się o swoim błędzie, posłał za nim kartę pocztową, informując w niej, by za wszelką cenę wydostać ten list z poczty. Jednakże, kiedy karta do niego dotarła, było już za późno, by to uczynić. Co zawierał ten list? Nie sposób dziś na to pytanie odpowiedzieć.

Wszystko to, spowodowało, że Bogdan, w rozwiązanie zagadki aresztowania brata, wciągnął wróżkę krakowską, by ta rozwikłała tajemnicę zatrzymania Edmunda przez gestapo. Ale i sam wujek Władek, włączył się w zdobycie informacji o przyczynach aresztowania siostrzeńca. Zaangażował w tą sprawę swoją żonę, Hildę, która z racji niemieckiego pochodzenia, poprzez swoich krewnych, Hahnów, miała zdobyć, w tym względzie, jakieś informacje. Podobno była w Berlinie i Wrocławiu, gdzie rozmawiała ze swoimi krewnymi. Rezultatem tych spotkań było uzyskanie informacji jedynie od Mrówczyńskiego, który poinformował ją, że jest to, prawdopodobnie, bardzo poważna sprawa, i że Edmund pod koniec października przebywał jeszcze we wrocławskim gestapo.

Jak pisze prof. Alfred Konieczny: Wreszcie pod koniec roku 1942 śledztwo dobiegło końca. Około 15 grudnia wyprowadzono więźniów po raz pierwszy od chwili aresztowania na podwórze więzienne (mężczyźni przebywali w celi 112, kobiety w celi 49), gdzie komendant odczytał wyrok, aczkolwiek nie było żadnego postępowania sądowego. Wszyscy zostali skazani, jako przestępcy polityczni na karę dożywotniego więzienia. Zaraz potem rozdzielono więźniów na trzy grupy, z których pierwsza powędrowała do obozu koncentracyjnego w Gross Rosen, druga do Mauthausen, trzecia - najliczniejsza - do Oświęcimia i Brzezinki.

Do pierwszej grupy włączono ludzi najbardziej obciążonych, zatem Rafała Twardzika, Stanisława Grzesiewskiego, Piotra Jasiaka, inż. [Edmunda] Rucińskiego, Alojzego Marszałka, Władysława Wachowiaka, policjanta Szady-Jęcha oraz Romana Wyderkowskiego, w którym gestapo upatrywało przywódcę „Olimpu”. Grupa ta przybyła do Gross Rosen 18 grudnia 1942 . Edmund został oznaczony numerem więziennym nr 6546, oddzielony od współtowarzyszy niedoli i osadzony w bloku nr 5. Dopiero po ośmiu dniach mógł powiadomić rodzinę o miejscu swego pobytu. List, który napisał 26 grudnia 1942 r., do Strzelna dotarł w dniu, w którym nasz bohater już nie żył. Matka nie wiedząc jeszcze o tej tragedii z radością czytała: Moi Kochani. Znajduję się w obozie koncentracyjnym Gross Rosen na Śląsku. Jestem zdrowy i wesoły, tego samego spodziewam się u Was. W dalszej części listu poinstruował rodzinę, że może otrzymywać 2 listy miesięcznie lub 2 karty pocztowe i tyleż wysyłać. Korespondencja mogła odbywać się tylko w języku niemieckim. Możecie mi również od teraz wysyłać paczki. Zawartość tylko żywność... Ten ostatni, list, Edmund takimi oto słowami zakończył: Myślę wciąż o Was. Przesyłam dużo pozdrowień i buziaków, jak również serdeczne życzenia i błogosławieństwa w Nowym Roku.

W kilkanaście dni później do Strzelna dotarła piorunująca wiadomość - Edmund nie żyje! Zawarta ona została w przesłanym z Gross Rosen akcie zgonu, który informował, że inżynier Edmund Ruciński (napisano błędnie: Rudzinski) zmarł 4 stycznia 1943 r. o godz. 8.10 w Gross Rosen II. Wśród ostatnich listów, jakie trzymam w ręce jest ten datowany 1 lutego 1943 r., a który nadszedł z Krakowa do Strzelna. W nim to brat śp. Edmunda, Bogdan, odpowiada matce i rodzeństwu na smutną wieść, jaka dotarła do niego i jego żony Stasi: Kilka dni temu otrzymaliśmy od Was smutną i bolesną wiadomość o śmierci Edmunda. Bardzo nas ona zaskoczyła, ponieważ nie przypuszczaliśmy nigdy, że to się niestety tak tragicznie skończy. Po prostu trudno nam było z początku w to uwierzyć. Widocznie jednak taka była już wola Boża i z nią trzeba się będzie pogodzić. A jak było naprawdę? W rozmowie z prof. Alfredem Koniecznym dowiedziałem się, że w księgach obozowych z Gross Rosen zatarto informacje o przyczynach śmierci wielu więźniów. Dopiero po podświetleniu ich promieniami podczerwieni daje się odczytać: rozstrzelanie.

***

Z badań przeprowadzonych przez prof. Alfreda Koniecznego dowiadujemy się, że inż. Edmund Ruciński należał również do wrocławskiej Grupy Wywiadu Ofensywnego Komendy Głównej ZWZ-AK „Stragan” . Możemy domniemywać, że po aresztowaniu, w związku z działalnością w „Olimpie”, nie wyszły na jaw jego związki ze „Straganem”. Zapewne, gdyby tak się stało, gestapo włączyłoby go w śledztwo, a następnie w proces, przeciwko aresztowanym pod koniec 1942 r. członkom tejże formacji.

Sieć wywiadu ofensywnego ZWZ-AK dzieliła się na cztery sekcje, z których w II Sekcji Zachód znajdował się referat „Rzesza”, w obrębie, którego istniała grupa Wrocław. Do niej to, należał inż. Edmund Ruciński. Nawiązanie kontaktów z grupą polskich inżynierów, skierowanych do FAMO-Werke z podwarszawskiego URSUSA i zatrudnionych tu w biurze konstrukcyjnym, nastąpiło tuż po ich przybyciu do Wrocławia, na przełomie jesieni i zimy 1940 r. Grupa ta cieszyła się znacznymi przywilejami, o których wspominał w listach nasz bohater. Osobami z tej grupy, które udało się rozpoznać byli inżynierowie Zdzisław Maszewski, Edmund Ruciński i Stanisław Karpała. Przeniesienie „ursusowiaków” do Wrocławia, jak już wspominałem, łączyło się z podporządkowaniem zakładów URSUS tutejszym FAMO-Werke z uwagi na zbliżony profil produkcyjny. Famo należało podówczas we Wrocławiu obok Linke-Hofmann Werke do najważniejszych ośrodków przemysłu zbrojeniowego. Tu odbywała się produkcja silników do łodzi podwodnych oraz części do różnych pojazdów mechanicznych, tu także wspólnie z miejscową filią Junkers-Werke produkowano silniki samolotowe. W sumie był to, zatem obiekt godny uwagi kierownictwa „Straganu”.

Pierwszym zwerbowanym do współpracy z wywiadem ofensywnym ZWZ był inż. Maszewski, którego zadaniem było: „Wyśledzenie produkcji Famo-Werke we Wrocławiu, zbadanie nastrojów ludności i zebranie wszelkich informacji ważnym pod względem wojskowym”. Dla wykonania tegoż zadania miał dobrać sobie współpracowników, a zgromadzone materiały przekazywać specjalnemu kurierowi referatu „Rzesza” przez Katowice do Krakowa. Wydaje się, że jako pierwszych pozyskał do pracy wywiadowczej kolegów z URSUSA-a, inżynierów Edmunda Rucińskiego i Stanisława Karpałę . Nasz bohater, co jakiś czas ponawiał prośby o przesyłanie mu ze Strzelna filmów do aparatu fotograficznego, nie na swój, lecz na adres „A. Brauna” - kolegi pracującego z nim w FAMO-Werke . Zapewne filmy te potrzebne mu były do robienia zdjęć wywiadowczych z terenu zakładu. Sam parał się amatorsko fotografią i często robił zdjęcia swoim najbliższym.

W 1942 r. „Stragan” osiągnął największy rozkwit. Również i w tym roku zaniechano wysyłania kurierów z warszawskiej centrali do Wrocławia, a funkcję tą przejęli członkowie miejscowego podziemia, w tym sam Maszewski . Domyślać się możemy spełniania funkcji kurierskich również przez inż. Edmunda Rucińskiego. Naprowadza nas na ten ślad brat Bogdan, pisząc w jednym ze swoich listów, iż z końcem maja 1942 r., otrzymał pozdrowienia od Edmunda z wycieczki z Freiburgu . Zapewne dla ewentualnego zmylenia potencjalnych obserwatorów wysyłał Edmund karty pocztowe z „niby wycieczki”, kamuflując swoją właściwą misję. Praca gestapowskich agentów naprowadziła wiosną 1942 r. na ślad działającej we Wrocławiu organizacji ZWZ-AK. Jak podaje prof. Alfred Konieczny: Praca owej organizacji konspiracyjnej przybrała rychło tak szerokie rozmiary, że wrocławskie gestapo przystąpiło w dniu 5 VI 1942 r. do aresztowań. Ich ofiarą padł m.in. inż. Zdzisław [Edmund – M. P.] Ruciński, a być może i dalsi członkowie lub współpracownicy grupy Maszewskiego . Ostateczne rozbicie „Straganu” nastąpiło w miesiącach grudniu 1942 r. i styczniu 1943 r.

POST SCRIPTUM

Inż. Edmund Ruciński, tak naprawdę, pozostaje dla wielu strzelnian i Polaków postacią anonimową. Rodzinne archiwum i pamięć członków tegoż rodu skrywane były przed postronnymi, bo i przecież oni sami nie znali, tak do końca, działalności podziemnej Edmunda, do tego byli i są ludźmi bardzo skromnymi. Dopiero dociekliwość bratanka, Heliodora Rucińskiego, zaczęła zabarwiać białą plamę o bohaterskim członku tejże rodziny. Dotarł do publikacji prof. Alfreda Koniecznego o wrocławskim „Olimpie”, w której znalazł nazwisko inż. Rucińskiego. Dotarł do Wrocławia pod pomnik „Olimpijczyków”, gdzie na płycie inskrypcyjnej znalazł nazwisko swego wujka. Monument ten, zwany Pomnikiem Ruchu Oporu „Olimp” znajduje się na Skwerze Ruchu Oporu „Olimp” (róg ul. Sokolniczej i ul. Zelwerowicza, obok pl. Jana Pawła II).

Kiedy namawiał mnie do opracowania wujowego przyczynku do dziejów jego rodu, przekazał mi całą korespondencję, jaka zachowała się po Edmundzie oraz liczne inne dokumenty rodzinne. Po pobieżnej analizie całości doszedłem do wniosku, że jest to tak ciekawy materiał, iż wręcz prosi się o opracowanie i ukazanie dziejów inż. Edmunda Rucińskiego szerszemu kręgowi czytelników. Starałem się zrobić to w sposób czytelny i przejrzysty. Nie byłoby tego opracowania, gdyby nie troska o pamiątki rodzinne, jaka cechowała i cechuje całą rodzinę Rucińskich ze strzeleńskiej linii Wojciecha. Nie byłoby również tegoż opracowania, tak wyczerpującego, gdyby nie kontakt z prof. Alfredem Koniecznym z Zakładu Historii Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego i udostępnienie przez niego publikacje o „Olimpie” i „Straganie”.


ŹRÓDŁA


1. Genealogia Rodu Bukalskich, zbiór dokumentów i metrykali kościelnych i USC, w posiadaniu Heliodora Rucińskiego, Strzelno 2007.
2. Genealogia Rodu Rucińskich, zbiór dokumentów i metrykali kościelnych i USC, w posiadaniu Heliodora Rucińskiego, Strzelno 2007.
3. Alfred Konieczny, Wrocławski „Olimp”, [w:] „Odra” R. 3. nr 9, s. 19-23, 1964.
4. Alfred Konieczny, Rozbicie wrocławskiej grupy wywiadu ofensywnego Komendy Głównej ZWZ-AK („Stragan”), [w:] „Śląski kwartalnik Historyczny Sobótka”, 1973, nr 1.
5. Alfred Konieczny, Polska grupa konspiracyjna „Olimp” w wojennym Wrocławiu, Wrocław 1989.
6. Beata Maciejewska, Hołd dla polskich patriotów, [w:] portal Gazeta.pl - http://www.gazeta.pl http://miasta.gazeta.pl/wrocław/2029020,35771,4203914.html
7. R. Mrówczyński, Listy do Felicji Rucińskiej, Wrocław, 25.07.1942 r.; Wrocław, 05.01.1943r.
8. Politechnika Warszawska, Skład osobowy i plan studiów na rok akademicki 1936/37, T. XXII, Warszawa 1936, s. 94.
9. Politechnika Warszawska, Skład osobowy i plan studiów na rok akademicki 1938/39, T. XXIV, Warszawa 1938, s. 37.
10. Marian Przybylski, Ulica Inowrocławska, [w:] Ulice Strzelna, maszynopis w posiadaniu autora, 2007. Zobacz również wersję elektroniczną na stronie http://www.estrzelno.
11. Relacje pisemne: Teresy z Michalaków Rucińskiej lat 93, Heliodora Wojciecha Rucińskiego lat 61, spisane 21 sierpnia 2007 r.
12. Bogdan Ruciński, List do matki Antoniny Rucińskiej, Kraków, 21.06.1942 r.; Kraków, 01.02.1943 r.
13. Bogdan Ruciński, List do siostry Felicji Rucińskiej, Kraków, 01.11.1942 r.
14. Edmund Ruciński, Listy do matki Antoniny Rucińskiej, Wrocław, 26.01.1941 r.; Wrocław, 15.02.1941 r.; Wrocław, 02.03.1941 r.; Wrocław, 23.03.1941 r.; Wrocław, 12.04.1941 r.; Wrocław, 11.05.1941 r.; Wrocław, 06.06.1941 r.; Wrocław, 09.06.1941 r.; Wrocław, 17.06.1941 r.; Wrocław, 05.07.1941 r.; Wrocław, 01.08.1941 r.; Wrocław, 08.08.1941 r.; Wrocław, 22.09.1941 r.; Wrocław, 01.10.1941 r.; Wrocław, 12.10.1941 r.; Wrocław, 21.10.1941 r.; Wrocław, 10.11.1941 r.; Wrocław, 18.11.1941 r.; Wrocław, 29.11.1941 r.; Wrocław, 05.01.1942 r.; Wrocław, 10.02.1942 r.; Wrocław, 02.03.1942 r.; Wrocław, 16.03.1942 r.; Wrocław, 16.04.1942 r.; Wrocław, 04.05.1942 r.; Wrocław, 14.05.1942 r. Gross Rosen, 26.12.1941 r.
15. Edmund Ruciński, List do siostry Felicji Rucińskiej, Warszawa, 12.08.1940 r.; Wrocław, 15.12.1940 r.; Wrocław, 07.02.1941 r.; Wrocław, 03.04.1941 r.; Wrocław, 22.07.1941 r.; Wrocław, 20.11.1941 r.; Wrocław, 22.12.1941 r.; Wrocław, 09.01.1942 r.; Wrocław, 16.02.1942 r.; Wrocław, 07.05.1942 r.
16. Stammbuch Familie Rucińskich, w posiadaniu Heliodora Rucińskiego, Strzelno 1907-2007.
17. Sterbeurtunde, Gross Rosen II, nr 18/43, 04.01.1943.
18. Strzelno, Kalendarz na rok 1910, Strzelno 1910.
19. USC Strzelno, Akt urodzenia, M-92/1909.
20. Zarząd Miejski w M. Warszawie, Zaświadczenie, nr 41390/16, z d. 27.08.1940 r.


Marian Przybylski - Słowianin


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 27 lis 2010, 19:32 
Offline

Dołączył(a): 27 lis 2010, 19:13
Posty: 3
Gąsiorowski, wspomiany w tekscie o E. Rucińskim, to Rajmund (1909-1986), brat mojej babci. Natomiast Edek Gąsiorowski (od ksiażki do angielskiego), to ich młodszy brat (1911-1997), strzelnianin. Jego zona nadal mieszka w Strzelnie.
Grażyna


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 08 kwi 2011, 10:57 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 23 wrz 2009, 16:11
Posty: 13
Lokalizacja: Wrocław
Moja babcia Hilda Bukalska zd. Hahn była we Wrocławiu, gdzie spotkała się w hotelu Polonia (obecnie) z oficerami wermachtu w celu ratowania Edmunda Rucińskiego. Okazało się, iż sprawa jest w rękach gestapo, i nic nie można zrobić. Wybrała się również do rodziny Hahnów w Berlinie, jednakże, tam nikt z rodziny nie miał odpowiednich znajomości, by pomóc Edmundowi. To są informacje które uzyskałam od mojej mamy, córki Hildy Bukalskiej.
Hanka


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 4 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 58 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL