Wielkopolskie Towarzystwo Genealogiczne GNIAZDO

Forum dyskusyjne WTG GNIAZDO
Teraz jest 29 mar 2024, 03:16

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: Polenschule.
PostNapisane: 05 lut 2018, 15:32 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 13 sie 2011, 18:54
Posty: 338
Lokalizacja: Lubocześnica
Witam,
"Tak przy okazji: czy spotkaliście się z jakąś publikacją, na temat niemieckich szkół podczas okupacji w Poznaniu dla polskich dzieci."
to cytat z postu Młyn Poznań 1931rok w którym pada cytowane wyżej pytanie.
Postanowiłem by nie zmieniać głównego wątku postu o poznańskim młynie przytoczyć fragment ze wspomnień mojego Wujka Zygmunta Zwolskiego.

Nie mogę ominąć tematu „szkopska szkoła”. Jak tylko mama przestała pracować na kolei, władze niemieckie. stwierdziły, że mam obowiązek podjąć naukę w niemieckiej szkole. Mama mnie uprzedziła:
- Gdy nauczyciel będzie wywoływać – Zygmunt Zwolski, masz się podnieść i powiedzieć - ich bin ..
Szczęka opadła mi ze zdziwienia, ale uszanowałem mamy lakoniczną wypowiedź. Jednak w głębi serca poczułem niepokój. Coś ze mną nie tak? Jakaś tajemnica? Mój szczenięcy wiek miał to do siebie, że swoją osobą nie zamartwiałem się długo.
Zacząłem chodzić do szkoły na Ratajach. Mimo niechęci do języka, który był synonimem naszych cierpień, pomyślałem, że jeżeli dziadkowie i mama władają tym językiem, dlaczego mam być gorszy? Lubiłem się uczyć.
Z nastawieniem, że opanuję język wroga, no i dla innego niż dotychczas spędzania czasu, chętnie podjąłem obowiązek nauki. Z chłopięcego żywota pamiętam, że przy przeprawianiu się przez Wartę często korzystałem z usług przewoźnika. Jego łódka pływała i przewoziła ludzi z jednego brzegu na drugi. Nie mogę sobie przypomnieć, czy w czasie okupacji przewoźnik funkcjonował. Natomiast przez most Rocha do niemieckiej szkoły chodziłem na pewno. Mostu Królowej Jadwigi jeszcze nie było. Niemcy usypali nasypy, których połączyć nie zdążyli. Pamiętam, jak po przejściu frontu przez Poznań w 1945 r. na zdobycznych wojskowych nartach z wyżej wymienionych nasypów szusowałem w kierunku zamarzniętej rzeki.
Powracając do nauki w niemieckiej szkole. Drogę z Półwiejskiej na Rataje pokonywałem pieszo. Co do nauki, sromotnie się zawiodłem. W tym czasie szkoła dla polskich dzieci na Ratajach była karykaturą edukacji. Nie można było się skupić na nauce. Osobnicy w wieku emerytalnym, ogoleni na pałę, byli bardzo wyczuleni na najmniejsze szczenięce przewinienia. Postawa i zachowanie tych niemieckich typów powodowały, że na dzieciaki w klasie i na przerwach padał blady strach. Więcej uwagi musieliśmy poświęcić, żeby nie narazić się na karę, niż na naukę. Np. w klasie po naszych najmniejszych nawet nieświadomych przewinieniach pseudo nauczyciel brał z katedry pałkę o średnicy 4 cm i długości 40 cm i zaczynał marsz wzdłuż rzędów ławek. Dotykając pałką kolejnej ławki, odliczał:
- Und ein, und zwei, und drei... - Kurczyliśmy się w sobie, bo nikt z nas nie wiedział, kto tym razem dostanie cios w głowę. Na przerwie drugi ogolony na pałę szkop chodził po niedużym dziedzińcu z założonymi w tył rękoma. Tyle tylko, że trzymał w nich pejcz, który ciągnął za sobą. Gdy któremuś z dzieciaków zdarzyło się przypadkowo nadepnąć, był tym pejczem chłostany. Po pół roku uczęszczania do tej szkoły pewnego dnia przyszedłem do domu pocięty pejczem. Uważam, że i tak jak na ratajskie warunki mój spryt długo pozwolił mi pobierać naukę bez połamania kości. Miałem pecha, bo podobno to była jedyna taka szkoła w Poznaniu. Mama zdarła mi niechlujny opatrunek przesiąknięty krwią i zaczęła czyścić rany pociętej twarzy, rąk i nóg. Nałożyła nowy opatrunek. Dała tyle bandaży, że wyglądałem jak „Niewidzialny człowiek” Wellsa. Nie wolno mi było wychodzić z domu. Wieczorem przyszła Klara do przymiarki. Musiałem przy niej zdjąć opatrunek. Nieszczęśliwie i bardzo niebezpiecznie miałem rozciętą twarz tuż pod okiem. Brakowało pół centymetra bym je stracił. Na drugi dzień pani Klara dała nam adres chirurga, który mnie pozszywał. Lekarz ten przyjął nas w prywatnym gabinecie w swojej willi. Nasza Niemka postarała się, że ze szkoły na Ratajach zostałem zwolniony. Miałem być przeniesiony do innej niemieckiej szkoły, ale do końca okupacji miałem spokój i nic z tego nie wyszło. Jeszcze w czasie okupacji dowiedziałem się, że do szkoły na Ratajach trafiłem dzięki matce Dikiego.

Pozdrowienia.

_________________
Tadeusz


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 lut 2018, 23:37 
Offline

Dołączył(a): 16 lis 2014, 14:56
Posty: 31
Ja pobierałem "edukacje" w starej, małej, poniemieckiej szkole w Chartowie. Nauczycielem był utykający na jedną nogę tzw. Herr Lehrer , nazywał się o ile pamiętam po tylu latach Lebens i mieszkał w Starołęce. Co tydzień w sobotę przepisywaliśmy z tablicy tzw. wochenspruch, była to jakaś przypowieść pisana wierszem, którą należało opanować do poniedziałku. Herr Lehrer przepytywał wyrywkowo uczniów, jeśli ktoś się zaciął była egzekucja. Odpowiedzialność była zbiorowa, tzn. reszta miała dopilnować żeby wszyscy opanowali tekst. Kara była jedna: wszyscy musieli wstać i wystawić dłonie, Herr Lehrer szedł wzdłuż rzędów i laską albo pejczem uderzał każdego po dłoniach. Kiedyś nauczyciel kartkując mój zeszyt, znalazł między kartkami znaczki pocztowe, których byłem namiętnym zbieraczem. Za to że zaśmiecam zeszyt szkolny dostałem po łapach, po czym zauważył że on także jest filatelistą i kazał mi przyjść ze swoim zbiorem do jego mieszkania w Starołęce. Po przeglądzie mojego zbioru, dostałem propozycje "nie do odrzucenia", wymiany moich polskich znaczków, z nadrukiem "Port Gdańsk" na jakiś kolorowy afrykański chłam. Taki sam los spotkał serię znaczków (dwie sztuki) żałobnych wydane z okazji śmierci Józefa Piłsudskiego. Ponieważ bardzo szybko opanowałem jako tako język niemiecki, byłem przez niego wyróżniany, przynosił do szkoły zapakowane skibki śniadaniowe dla mnie , które musiałem zjeść w jego obecności - żeby nie dzielić się z kolegami. Mój ojciec jak mu to opowiedziałem zakazał mi "błyszczenia" na lekcjach. Nigdy nie zapomnę jak się tłumaczył mój kolega z wybitej szyby. Tłumaczył się tak: " Herr Lehrer, ich nicht, meine kasztan hier lecioł in die krzoki !" - wskazując palcem przez okno kępę krzaków. Często zamiast nauki w szkole, pobieraliśmy naukę u ogrodnika - pielenie. Żadnych podręczników oczywiście nie było, zresztą wszyscy umieli pisać i czytać bo rodzice ich nauczyli. To nie była nauka, tylko przygotowanie do wykonywania rozkazów Pana, który nie chciał mieć kłopotów z niewolnikami którzy go nie rozumieją. Maszerując z Osiedla Warszawskiego przez tereny przyszłego jeziora, z przerażeniem patrzyliśmy na pracujących tam Żydów, bitych grubym kijem przez niemieckich (nazistowskich?) nadzorców. Ponieważ przedstawiciele Narodu Panów na dzieci nie zwracali szczególnej uwagi, podkładaliśmy w krzakach na cmentarzu przy ul. Wileńskiej (już dawno nie istnieje) przygotowane przez rodziców "tytki" z ziemniakami i cebulą, o którą nas prosili. Żeby się odwdzięczyć, Żydzi przynosili nam brykiety z miału węglowego, które były przyjmowane z wdzięcznością przez rodziców. Szkoła się skończyła w na jesieni w roku 1944, kiedy to zapędzono nas do kopania rowów przeciwczołgowych W Głównie i na Naramowicach.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 2 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 67 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL